Ósmy odcinek sezonu jest, jak do tej pory, najsmutniejszy i najtrudniejszy do emocjonalnego przetrawienia. Tuż przed samym finałem ginie jedna z czołowych postaci, której strata jest bolesna zarówno dla bohaterów, jak i widzów.
Obok tego odcinka nie można przejść obojętnie, a nawet najbardziej zatwardziałe serca miękną pod wpływem kilku końcowych minut seansu. Ostatnie wydarzenia są tym bardziej bolesne, ponieważ tuż przed tragicznym finałem zafundowano nam chwilę wytchnienia i radości. Nasi bohaterowie w końcu odnieśli małe zwycięstwo z Neolucjonistami i widzieli przysłowiowe światełko w tunelu. Z perspektywy czasu daje się zauważyć, jak bardzo ten moment triumfu był złudny, a gorzka prawda wdziera się do rzeczywistości.
Poprzedni odcinek pozostawił nas w poczuciu pośpiechu i niepewności, zwłaszcza dotyczącej losów Heleny.
Guillotines Decide podejmuje akcje z nieco innej strony: odstawia na bok wyścig o przetrwanie i skupia się na rodzinie i...sztuce. Za sprawą Felixa i jego portretów zostajemy przeniesieni w świat sztuki, dla którego muzą są siostry. Brat Sary zorganizował wystawę swoich dzieł, które stanowią motyw przewodni dla całego epizodu. Powrót Felixa do serialu, a wraz z nim niepohamowanej energii i świeżości jest tym, czego brakowało tej produkcji od dawna. Jest przełamaniem nieustannego ciągu strachu i niepokoju, a tych kilka scen z udziałem Felixa uzmysławia jak bardzo klony są ze sobą zżyte i ile znaczy dla nich słowo rodzina. Wystawa jest również doskonałym podsumowaniem indywidualności każdego z klonów i niepowtarzalności ich życia. Stanowi to niejako całkowitą negację idei klonowania i jest sympatycznym prztyczkiem w nos dla urojonych marzeń naukowców. Motyw wystawy posiada też drugie dno dla całości serialu. Pod przykrywką tej chwili zabawy i relaksu scenarzyści przyszykowali dla nas kilka mocnych momentów, które zapamiętamy na długo. Uśpienie naszych nerwów i powolne racjonowanie elementów fabuły, aż do kulminacyjnego punktu zadziałało w stu procentach. Tym mocniej dotyka widzów końcowa, ale jakże spektakularna śmierć Pani S.
Wydawać by się mogło, że Clone Club w końcu uzyskał solidną broń w walce z Neolucjonistami. Pani S. od jakiegoś czasu pociągała za swoje tajemne sznurki, by odszukać każdą informację na temat nielegalnej działalności Neolucjonistów i P. T. Westmorelanda. Kluczem do sukcesu okazała się być Rachel i jej wieloletnia działalność dla DYAD. Jest ona skarbnicą wiedzy na temat wszystkich machlojek jakich dopuścili się Neolucjoniści, posiada dostęp do newralgicznych informacji, które ostatecznie decyduje się przekazać nie komu innemu, a Pani S. Jest to swoistego rodzaju dalszy ciąg jej wewnętrznego odkupienia i przemiany. Nie pasuje ono w ogóle do charakteru jej postaci, ale biorąc pod uwagę pozytywne skutki dla klonów, można przymknąć oko na nieco pobłażliwe podejście do tematu.
Upublicznienie prawdy na temat Neolucjonistów niesie za sobą kilka istotnych zwrotów akcji, których część uderza bezpośrednio w Ferdynanda. Jego przyszłość zależała właśnie od Rachel i jej dowodów. Zdrada jego wieloletniej kochanki stała się przyczynkiem do drastycznych kroków, które podjął Ferdynand. Zjawia się w domu Siobhan by od niej uzyskać pendrive z potrzebnymi danymi. I jest to właśnie początek końca. Ponownie w dłonie Ferdynanda złożono życie jednej z bohaterek serialu - Pani S. Można przeklinać i płakać nad jej losem, ale nie można odmówić serialowi jednego: scena jej śmierci była wyważona i całkowicie oddawała naturę Siobhan. Nie poddała się bez walki, a tuż zanim oddała ostatnie tchnienie, wystrzeliła z ukrytego pistoletu zabijając Ferdynanda i rozwiązując kolejny z problemów Clone Club. Śmierć Pani S. jest jedną z najboleśniejszych i najtrudniejszych do przetrwania w całym serialu. Przez lata Maria Doyle Kennedy, która wcielała się w rolę Siobhan, dokonywała małych, aktorskich cudów i włożyła niemało pracy by jej postać była tak charyzmatyczna i lubiana. I mimo, że w ciągu całego odcinka dało się odczuć zbliżający się koniec (chociażby powolna scena na przemian strojenia kwiatów i uzbrajania pistoletów) to ostatecznie zabolało jak przy prawdziwej stracie najbliższego przyjaciela. Oczywiście śmierć jej postaci wydawała się logiczna dla całego serialu, to mimo wszystko podczas napisów końcowych nie dało się odczuć nawet wspomnienia z poprzednich chwil szczęścia.
A było co świętować, bo Cosima razem Delphine udostępniły wrażliwe informacje na temat Neolucjonistów, wystawiając na światło dzienne ich każde pojedyncze przewinienie i łamanie praw. Krótka scena, w której obie bohaterki, ramię w ramię, dłoń na dłoni zakończyły pewien etap walki z systemem i całym projektem LEDA była symboliczna i przyjemna dla oka. Nie poskąpiono tutaj ani łez, ani wiarygodnych emocji. Ulga Cosimy, która z przepięknego śmiechu przemienia się w rozdzierający płacz, zostaje spotęgowana przez reakcję Delphine. Ponownie mamy do czynienia z jedną z najlepszych scen w serialu, nie tylko dobrze odegraną aktorsko, ale przede wszystkim satysfakcjonującą dla widzów. Po latach kibicowaniu Clone Club, mamy to, na co czekaliśmy: wolność. Szkoda, tylko że zdobyta tak wysokimi kosztami.
Odcinek
Guillotines Decide zostawia nas z rozdartym sercem. Pozwala to jednak zapomnieć o drobnych wpadkach jak całkowite pominięcie Kiry (kto się nią opiekował, skoro wszyscy byli na wystawie Felixa?) czy zadziwiająco spokojna reakcja P. T. Westmorelanda na jej uprowadzenie. Śmierć Pani S. przyćmiewa również inny problem - uprowadzenie Heleny przez Neolucjonistów, którzy ostatnimi siłami próbują dopiąć swego. Clone Club jeszcze nic nie wie, ciesząc się z sukcesu Felixa. Wychodzi na to, że dwa ostatnie odcinki będą skupiać się właśnie na Helenie i jej bliźniakach. Pozostaje mieć nadzieję, że choć tym razem Sarah okaże więcej ikry, bo w ostatnich epizodach, na równi z Alison, stanowiła najsłabsze ogniwo serialu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h