The Orville tym razem bierze na warsztat wątek pierwszego kontaktu z nową planetą. Przez to też cały odcinek wpisany jest w startrekową konwencję, która jest mocnym fundamentem tej produkcji. Jednak pomimo budowy tego klimatu, odcinek jest zarazem w stylu jego twórcy - Setha MacFarlane'a. W tym, jaki porusza temat na wspomnianej planecie, w obnażaniu hipokryzji absurdalnych przekonań i fanatycznej wiary. Dzięki temu znów mamy mieszankę konceptów, która daje naprawdę strawne danie. Wiara w astrologię jest tak dziwaczna, że na swój sposób daje do myślenia. Równie dobrze mieszkańcy mogli myśleć, że ich planeta jest płaska, i ten wątek  też miałby swój urok. MacFarlane dobrze go przemyślał, wykorzystując go do powiedzenia czegoś więcej na temat spotkania nauki z zabobonami, bo chyba kwestię astrologii trudno w tym kontekście nazwać wiarą lub religią. Przyznam, że tego typu wątki czasem mnie denerwują. Gdy postacie zachowują się w sposób dziwny, irracjonalny. Mamy spotkanie załogi z obcą rasą. Obie strony nie znają swoich obyczajów, kultury i zasad. Mamy więc z jednej strony bezsensowne przyznanie się Kelly do tego, że ma urodziny, z drugiej strony równie absurdalne oburzenie. Takim sposobem całość staje się po prostu głupia, mało wiarygodna, gdy ani ekipa Orville'a nie zachowuje etykiety, ani władze planety nie myślą o tym, że może zasady są inne. Przez to też wątek będący podstawą odcinka wywołuje u mnie mieszane odczucia, bo jest on oparty na dość chwiejnym i naciąganym fundamencie. Jednocześnie osadzenie w tej historii nie jest jakoś szczególnie złe. Wszystko rozgrywa się przyzwoicie i w dobrym tempie. Wtrącenia typowo w stylu MacFarlane'a doskonale się mieszają z konwencją ala Star Trek. Choćby kwestia "stworzenia" gwiazdy i oszukania mieszkańców całej planety albo zabawnych reakcjach Bortusa na wspólne urodziny. Czuć to też w przedstawieniu nowej szefowej ochrony, która pochodzi z tej samej rasy co Alara. Talla jest zupełnie inną postacią i na razie wywołuje u mnie mieszane odczucia. Alara miała swój urok, gdy jej drobność, serce i sympatyczność była powiązana z jej ogromną siłą  fizyczną. Talla na razie jest jakaś... nijaka. Chłodna, wydaje się pusta i bez określonej osobowości. Wstawka z rozmową o uderzeniu kapitana sprawdza się, coś tam mówi, ale... odcinek nie spełnia prawidłowo roli w adekwatnym przedstawieniu tej postaci. Szczególnie, że po prostu na tle Alary wypada blado. Jessica Szohr ma twardy orzech do zgryzienia, by zastąpić poprzedniczkę. The Orville to nadal lekka i całkiem przyjemna rozrywka, w której Seth MacFarlane lepiej czuje równowagę pomiędzy konwencjami. Dlatego czerpanie ze Star Treka działa tutaj lepiej, niż w pierwszym sezonie, który nie miał do zaoferowania zbyt więcej ponad to. Pomimo wątków, które nie dały mi pełnej satysfakcji, odcinek oceniam na 7/10. Raczej mieszane odczucia, nie zaś pełna przyjemność, jak w poprzednich trzech epizodach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj