Połączenie kilku gatunków gier miało zaowocować wciągającą fabułą z angażującymi mechanikami rozgrywki. Niestety, Out There: Oceans of Time stara się zrobić zbyt wiele jednocześnie, przez co otrzymujemy typowego średniaka, który uderza nijakością. Ale po kolei!
W grze zarządzamy załogą statku, której głównymi bohaterami są: kapitan Nyx oraz oficer Sergeï. Po rozbiciu się na nieznanej planecie muszą ruszyć w pogoń za Archonem – tajemniczym stworzeniem, które zagraża galaktyce. Przemierzamy różne ciała niebieskie, które dzielą się na kilka typów, dbamy o naszą jednostkę, dostarczając jej niezbędnych surowców do poprawnego funkcjonowania, i stopniowo poznajemy fabułę.
Już na samym początku rzuciły mi się w oczy płytkie dialogi bohaterów. Rozmowy pokroju: “O nie, rozbiliśmy się, co z nami będzie?” i “Nie panikuj żołnierzu!” są na porządku dziennym. 80% tekstu, który czytamy w konwersacjach, nie wprowadza nic wartego uwagi i tylko ukazuje nieciekawe charaktery Nyx i Sergeïa. Żadnej z postaci nie mogłem polubić przez wyeksponowanie ich złych cech. Ktoś mógłby zapytać: “Ale czy inni członkowie załogi też są tacy źli?” I tak, i nie, ponieważ nie są tak irytujący, ale również zwyczajnie nic nie mówią poza jednym stworkiem, który do powiedzenia ma dosłownie kilka zdań w celu popchnięcia fabuły do przodu. Tak, dobrze czytacie. W grze opierającej się w dużej mierze na budowaniu ekipy w celu pokonania przeciwności losu i powstrzymania największego zagrożenia w galaktyce większość załogi jest niema! Moje rozczarowanie było jeszcze większe, gdy uświadomiłem sobie, że grę można bez problemu przejść, nie czytając żadnych dialogów. Nawet podczas eksploracji planet, gdy musimy podejmować decyzje, widzimy, na co musimy wydać punkty akcji, by wynik działania był pozytywny.
Fabuła
3/10
Wspominając o eksploracji – statkiem, którym akurat przyjdzie nam kierować, możemy lądować na niektórych planetach w celu znalezienia zasobów niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania okrętu, dokonania handlu bądź rekrutacji. Brzmi ciekawie, ale odwiedzanie takich planet to zwykły zjadacz czasu. Podczas turowej eksploracji przemieszczamy się po polach, odkrywając surowce, wioski tubylców, wraki statków itd. Nie rozumiem, dlaczego twórcy zdecydowali się na system tur, skoro te nie mają żadnego przełożenia na rozgrywkę. Nie spotykamy przeciwników, nie jesteśmy ograniczeni czasowo, cała grupa porusza się razem, więc tury mogły zostać zamienione na przemieszczanie się w czasie rzeczywistym, a tak tylko tracimy czas. Jedynym utrudnieniem na planetach są naturalne przeszkody mogące zadać obrażenia naszej załodze, jeśli zdecydujemy się przez nie przejść, ale muszę przyznać, że ani razu nie byłem blisko sytuacji, w której martwiłbym się o śmierć postaci, ponieważ większość przeszkód i tak da się obejść inną drogą.
Po odlocie z planety nasz statek zużywa paliwo, tlen i jego wytrzymałość spada, a w zależności od warunków panujących na pokładzie oraz różnych zdarzeń zmienia się nastrój załogi. Dbanie o te aspekty to zdecydowanie najważniejsza i najtrudniejsza część rozgrywki. Z początku mechanika dbania o okręt i dostarczania odpowiednich zasobów wydawała się plusem. Niestety po odwiedzeniu kilku układów ten proces zaczął być powtarzalny. Brakuje paliwa – przystanek na gazowym olbrzymie, tlenu – miejsce z powietrzem do oddychania, trzeba naprawić statek – pozyskanie minerałów ze skalnej planety. I tak w kółko. Możliwe, że byłoby to wciągające, gdyby nie nudne odwiedziny, o których wspomniałem powyżej. Trudność tej mechaniki polega na szybkiej konsumpcji zasobów przez naszą jednostkę, co zmusza nas do częstych przystanków. Pomijając fakt, że proces ten jest losowy. Możemy przelecieć na oparach przez trzy układy i nie znaleźć żadnego gazowego olbrzyma, co poskutkuje brakiem paliwa i porażką, która wiąże się z cofaniem postępu. Na początku rozgrywki ten problem jest szczególnie odczuwalny, przez mierny samouczek, który w zasadzie w ogóle nie skupia się na tej mechanice.
Rozgrywka
2/10
Fabuła gry nie spodobała mi się, ale prawdopodobnie wynika to z mojej niechęci do głównych postaci. Może niektórym będą odpowiadały, ale ja nie jestem w stanie polecić Out There: Oceans of Time, gdyby przyszło mi patrzeć tylko na historię. Jest krótka, a i tak dłużyła się, co nie jest dobrym świadectwem.
Od strony audiowizualnej gra stoi na przyzwoitym poziomie i nie można się do niczego przyczepić. Modele statków są ciekawe, planety różnorodne, a UI schludne i przejrzyste. Jedynie przykro, że żadne dialogi nie są czytane i całą grę trzeba przeczytać, nawet przerywniki filmowe.
Gra ma bardzo średnią optymalizację i często potrafi się crashować. Może zależy to od maszyny, na której gramy, ale moja z dużym marginesem spełniała wszystkie wymagania, a i tak potrafiłem mieć dziwne zacięcia. Dość często znikały też elementy UI, ale do tego wystarczyło wyjść do menu i wrócić. Techniczna strona wymaga sporego dopracowania.
Oprawa
6/10
Ocena końcowa
3/10
Fabuła
3/10
Rozgrywka
2/10
Oprawa
6/10
Out There: Oceans of Time to płytki średniak. Odbiór tej produkcji jest bardzo mieszany, co możemy zobaczyć po ocenach na steamie, które trzymają się na poziomie 50/50. Sam oceniam ją zdecydowanie negatywnie, ponieważ nie było w niej nic, co przyciągnęłoby moją uwagę na dłużej. Mechaniki były powtarzalne, a postacie irytujące.
Plusy:
+ oprawa audowizualna.
Minusy:
- fabuła;
- płytkie mechaniki;
- słaby tutorial;
- błędy.