"The Devil’s Mark" to chyba ten odcinek serialu "Outlander", na który miłośnicy powieści czekali najbardziej od czasu "The Wedding". To punkt zwrotny i moment podejmowania decyzji mających zaważyć na dalszych losach bohaterów, zmiana scenografii i priorytetów, koniec, ale przede wszystkim początek pewnej historii.
Wbrew pozorom jednak Ronald Moore poświęcił większość odcinka procesowi o czary, relacjom między Claire i Geillis oraz towarzyszącej temu wszystkiemu zaskakującej tajemnicy. Trzeba przyznać, że dzięki temu mamy okazję podziwiać prawniczy talent Neda Gowana, potrafiącego celnie i inteligentnie obrócić wniwecz każde niemal absurdalne zeznanie świadków, oraz talent aktorski Billa Patersona. Niezaprzeczalną gwiazdą tej części jest też ponownie Lotte Verbeek, odsłaniająca nowe oblicze Geillis Duncan. „Looks like I’m going to a f** barbeque!” zostało już chyba cytatem odcinka, a dyskusja pomiędzy nią a Claire, w której powiedziano wszystko, nie mówiąc nic wprost, to prawdziwe mistrzostwo. Twórcom i Verbeek udało się nadal zachować niejednoznaczność tej postaci oraz zyskać dla niej sympatię widzów. A także podziw dla kobiety, która potrafi zdobyć się na akt niesłychanego poświęcenia i odwagi. Można powiedzieć, że cały ten odcinek "
Outlander" dotyczy odważnych i ryzykownych decyzji oraz poświęcenia, jakie im towarzyszy.
[video-browser playlist="685797" suggest=""]
Posiadając materiał pełen dramatycznych zwrotów akcji, Moore miał chyba dylemat z wybraniem punktu kulminacyjnego spośród właściwie trzech, które wyznacza w tym fragmencie fabuła powieści. Znaczne rozciągnięcie procesu odbiło się niestety na pozostałych dwóch punktach zwrotnych. Wyznanie Claire wypadło w tym sąsiedztwie nieco zbyt spokojnie, brakło w nim desperacji i histerii osoby, która przeżywszy właśnie ogromny szok, nie ma już właściwie jak wyjaśnić sytuacji, w jakiej się znalazła, i ma tego wszystkiego najzwyczajniej dosyć. Najbardziej jednak szkoda ostatniego fragmentu odcinka, po którym można odnieść wrażenie, że reżyser przypomniał sobie o tym, jak mało ma czasu do końca, a musi jeszcze tyle pokazać. W związku z tym wycięto bardzo dużo dialogów z oryginału i poszatkowano obraz na sekwencje mogące nieco zdezorientować mniej uważnych widzów (zwłaszcza przejście między dwiema ostatnimi scenami, mające za zadanie spowodować, że oglądający na moment wstrzyma oddech) oraz trochę rozczarować tych, którzy być może oczekiwali dramatycznego odpowiednika epickiego rozmachu scen z „Both Sides Now”. Zamiast tego Moore całkowicie zaufał widzom i aktorom, oddając w ręce tych ostatnich wyczarowanie dramaturgii bez słów. I trzeba przyznać, że mimo wszystko pod tym względem odniósł sukces – Caitriona Balfe oraz Sam Heughan nie po raz pierwszy udowodnili, że są w stanie bez dialogów przekazać najistotniejsze emocje. Pozbawiona narracji scena porównywania obrączek nie ma być może wielkiego dramatycznego zadęcia i nie oddaje w pełni dylematu bohaterki, niemniej w bardzo ładny, symboliczny sposób zastępuje tekst i oddaje istotę sprawy.
Czytaj również: „Gra o tron” – 5. sezon bije kolejny rekord pod względem piractwa
Najbardziej wymowny jest jednak w tych fragmentach Sam Heughan, na którego postać przeniesiono właściwie środek ciężkości i zadanie pokazania trudnej decyzji, jaką stopniowo podejmuje Jamie. Cały ten proces można po prostu wyczytać z twarzy Heughana, tak więc widz doskonale rozumie, o czym mówi Jamie, pytając Claire, czy jest gotowa wracać do domu i że oboje w tym momencie mają na myśli coś kompletnie innego. I chyba nie jestem jedyną osobą, która oglądając finał tego odcinka, przypomniała sobie pewne znane powiedzenie: „Jeśli coś kochasz, puść to wolno. Jeśli wróci – jest twoje. Jeśli nie – nigdy twoje nie było”.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h