Dawno już nie miałem styczności z grą, która wywołałaby u mnie tak różne emocje. Z jednej strony w Overwatch 2 bawię się świetnie, z drugiej nie mam poczucia, bym grał w zupełnie nową produkcję. Nie da się bowiem ukryć, że wszystkie te przedpremierowe złośliwości ze strony fanów były nad wyraz trafne: pod wieloma względami tytuł ten rzeczywiście przypomina po prostu większą aktualizację do "jedynki".  To jedna z tych gier, w których już od pierwszych minut poczujecie silne déjà vu. Menu, interfejs, wybór trybów czy bohaterów wyglądają bardzo znajomo. Ba, nie zmieniła się nawet ikonka pecetowej wersji, przy której nadal widnieje dopisek po prostu "Overwatch". Do momentu rozpoczęcia pierwszego starcia można łudzić się, że wszystko to jest jedynie zasłoną dymną, mającą zwiększyć zaskoczenie w momencie startu właściwej rozgrywki i zderzenie się z wieloma interesującymi zmianami w formule zabawy. Jednak również i tam próżno szukać rewolucji.  Największą zmianą z punktu widzenia mechaniki jest przejście na starcia pięcioosobowych drużyn zamiast sześcioosobowych, tak jak miało to miejsce w poprzedniczce. To zaś pociągnęło ze sobą dalsze różnice w kompozycji zespołów oraz balansie poszczególnych klas. Przede wszystkim tym razem każda z ekip ma tylko jednego tanka, bohatera, którego rolą jest osłanianie sojuszników i przyjmowanie na siebie uwagi i obrażeń ze strony oponentów. Tym samym tankowie stali się jeszcze potężniejsi niż wcześniej: mają mnóstwo punktów zdrowia i zdolności, które potrafią solidnie namieszać na wirtualnym polu bitwy. Jest jednak pewien szczegół: granie taką postacią zwykle wiąże się też z dużo większą presją, bo towarzysze mogą oczekiwać, że to my będziemy prowadzić ich do boju. Główne zasady rozgrywki pozostały bez zmian. Overwatch 2 to nadal pierwszoosobowa, sieciowa strzelanka z bohaterami o różnych zdolnościach. No i niestety w dalszym ciągu jest tu postawiony ogromny nacisk na współpracę przy wykonywaniu zadań na mapach, co sprawia, że zabawa z losowo dobieranymi graczami często potrafi doprowadzać do białej gorączki. Sytuacje, w których wszyscy nagle decydują się porzucić cel, zdarzają się tu niestety nagminnie. Zdecydowanie lepiej zabawa wypada w gronie przyjaciół, zwłaszcza z komunikacją głosową, co pozwala na omawianie taktyki "na bieżąco". Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by zająć się także tymi pobocznymi trybami dostępnymi w ramach Arcade, w których współpraca nie odgrywa tak istotnej roli. 
fot. Blizzard Entertainment
+4 więcej
Powiew świeżości wprowadzają nowe mapy oraz bohaterki: po jednej dla każdej z funkcji. Sojourn to ciekawa alternatywa dla Żołnierza-76, oferująca dużą mobilność i sprawdzająca się na średnim dystansie, Królowa jest tankiem, którym gra się wyjątkowo agresywnie, bo leczy się wraz z zadawanymi obrażeniami, a Kiriko szybko stała się moją ulubioną uzdrowicielką. Japońska wojowniczka jest w stanie szybko teleportować się do rannych kompanów, a także potrafi naprawdę błyskawicznie rozprawiać się z oponentami – jeśli macie wprawę w celowaniu i będzie w stanie regularnie zaliczać headshoty, które zadają zwiększone obrażenia i słabszych herosów mogą zdjąć w dosłownie sekundę.   Gameplay, choć bardzo znajomy, nadal potrafi bawić, ale już przejście na model free to play wypadło... mocno średnio. Kompletnie niezrozumiałą dla mnie decyzją było ograniczenie puli początkowych, dostępnych dla nowych graczy bohaterów do 13. Co prawda są oni prości do opanowania i dobrze sprawdzają się na start, ale co w przypadku osób, które upatrzyły sobie kogoś innego? Takim graczom nie pozostaje nic innego, jak tylko rozpocząć mozolny grind. Odblokowanie wszystkich herosów "z jedynki" (gdzie byli oni dostępni od samego początku) wymaga bowiem stoczenia aż 150 meczów. Ałć!  Nie zabrakło również mikrotransakcji. I tutaj czuję się mocno rozdarty. Z jednej strony odblokowanie niektórych skórek itp. jest naprawdę czasochłonne, chyba że zdecydujecie się sięgnąć do portfela. Z drugiej zaś to po prostu norma, jeśli chodzi o gry dostępne w biznesowym modelu F2P, a poza tym dotyczy to wyłącznie zawartości kosmetycznej. Nie ma ryzyka, że ktoś wsadzi rękę głębiej do portfela i zapewni sobie tym samym przewagę nad "darmowymi" graczami, a to plus.  Overwatch 2 to kolejna produkcja Blizzarda, której nie ominęły poważne problemy w okolicach debiutu. Przez pierwsze dwa dni dostanie się na serwery graniczyło z cudem, a nawet gdy to się udało, to i tak istniało ryzyko, że zostaniemy z nich wyrzuceni. Na szczęście trudności te ustąpiły po kilku dniach i teraz można cieszyć się rozgrywką bez poważniejszych utrudnień. Dużym atutem jest przy tym dostępność na w zasadzie wszystkich współczesnych platformach - nie zapomniano o zabawie międzyplatformowej i przenoszeniu postępów między urządzeniami. Nic nie stoi na przeszkodzie, by rozpocząć zabawę na PC, później przenieść się na PlayStation lub Xboksa, a wieczorem kontynuować grę leżąc w łóżku z Nintendo Switchem. Przy okazji muszę również pochwalić optymalizację, bo na każdej z platform, na której testowałem OW2 (PC, PS5, Switch), grało mi się po prostu komfortowo. Overwatch 2 to z pewnością nie jest rewolucja, na którą czekało wielu fanów. Trudno nawet mówić w tym przypadku o jakiejś większej ewolucji, bo zdecydowaną większość zmian i nowości można byłoby wprowadzić po prostu w aktualizacji do jedynki, a przejście na nowy model biznesowy ma zarówno mocne, jak i słabe strony. Mam nadzieję, że aktualny stan gry to tylko jeden z zaplanowanych etapów rozwoju i doczekamy się bardziej ekscytujących dodatków, takich jak na przykład kooperacyjny tryb fabularny, który zadebiutuje kiedyś w 2023 roku.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj