Choć na pierwszy rzut oka Owieczki boże mogą wydawać się zwykłym protestem przeciwko zepsuciu Kościoła, historia ta kryje coś znacznie więcej. Jeśli bowiem nie odbierzemy jej jako grubymi nićmi szytego manifestu z cyklu jacy to księża są źli, dostaniemy wyjątkową, ubraną w magiczny kostium opowieść o radzeniu sobie z życiowymi traumami.
Rok 1999. Mała, złowrogo wyglądająca wysepka, osłonięta przed światem wysokimi, skalistymi ścianami. Choć wydaje się zupełnie opuszczona, w samym jej sercu znajdziecie ruiny klasztoru św. Agnieszki, zamieszkałe przez trzy siostry zakonne: Iphigenię (Essie Davis), Margaritę (Ann Dowd, Opowieść podręcznej) i Carlę (Jessica Barden, The End of the F***ing World). Kobiety ukryły się tutaj przed światem, aby móc prowadzić życie zgodne z Bogiem i matką naturą, z dala od zgubnego wpływu cywilizacji. Pewnego dnia jednak harmonia ta zostaje zakłócona przez wizytę niespodziewanego gościa. Ojciec Ignatius (Sam Reid) budzi niepokój sióstr, i to nie tylko dlatego, że jeździ samochodem i rozmawia przez telefon komórkowy. Jak się bowiem szybko okazuje, młody ksiądz to wysłannik biskupa, który chce sprzedać ziemie, na których stoi klasztor św. Agnieszki pod budowę luksusowego hotelu.
Wizualnie Owieczki boże wyglądają tak, jakby zaraz zza drzewa miała wyjść czarownica z zatrutym jabłkiem. Baśniowość miesza się tutaj z symboliką chrześcijańską, okultyzmem, a także kultem matki natury, której prawa wyznaczają harmonię w życiu zakonnic. Siostry potrafią bowiem tyleż niewinnie krzątać się po bajkowym, magicznym ogródku, co z pieśnią na ustach zarzynać owcę, aby następnie złożyć z niej ofiarę. Podczas eucharystii piją prawdziwą krew jagnięcą, a ponadto wierzą, że w kilku ich owieczkach zreinkarnowały się zmarłe siostry. To dlatego w każdym momencie na oczach widza owca może zamienić się w uśmiechającą się niepokojąco zakonnicę, a nikt ze świata przedstawionego nic sobie z tego nie robi. Duchy przeszłości, dosłownie, spacerują tutaj na naszych oczach po łące albo czają się w mroku za powiewającymi na wietrze okiennicami. Wszystko to składa się na zachwycający, przepięknie mroczny gotycki horror, w którym brutalny realizm miesza się z magicznością. A co urzeka jeszcze bardziej, to momenty, kiedy reżyser postanawia spuścić trochę powietrza i wprowadzić do swojej opowieści elementy humorystyczne. Fakt, że zakonnice nie mają elektryczności i nie wiedzą nic na temat współczesnego świata, prowadzi do wielu komicznych sytuacji, kiedy w końcu konfrontują się z nowoczesnością. Jest nawet taka zabawna scena, kiedy dzwoni telefon ojca Ignatiusa, a trzy zakonnice myślą, że to Maryja zesłała im z nieba słodką melodię.
Jak można się domyślać już z zarysu fabuły, historia przedstawiona Owieczkach bożych nie pozostawia żadnych złudzeń co do tego, kto jest dobry, a kto zły. Do kogo przypiąć łatkę ofiary (siostry), a kogo okrzyknąć złoczyńcą (zachłanny biskup i jego wysłannik). I choć ten zero-jedynkowy podział jest aż nader oczywisty i zbyt często odwołuje się do utartych schematów i stereotypów, historia ta nie jest tak prostym, surowym moralitetem, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. To bowiem nie wątek skorumpowanego Kościoła stanowi kwintesencję całej historii. Przybycie na wyspę bezdusznego księdza jest tylko pretekstem do opowiedzenia o traumach, jakich doświadczyły zamieszkujące ją siostry w przeszłości.
A opowieści to nie byle jakie, ponieważ przybierają formę baśni, które bohaterki tak przekształcają, by korespondowały z ich własnymi historiami. I tak w snutej przez Margaritę opowieści o Pięknej i Bestii, główna bohaterka nie zakochuje się w potworze, tak jak w pierwowzorze, a zostaje uratowana przez ojca, któremu udaje się wydostać ją ze strasznego zamku. Czerwony kapturek z kolei kończy się po prostu pożarciem babci, która nie może się spodziewać żadnego ratunku ze strony myśliwego. Szczególne wrażenie wywołuje zwłaszcza baśń Margarity (genialna Ann Dowd), która opowiada swoją historię z tak niepokojącym blaskiem w oku i tak przejmującą, szaleńczą pasją, że widz patrzy na nią urzeczony niczym na jakiegoś przerażającego wieszcza.
Każda z sióstr jest na innym etapie życia. Najstarsza, Margerita, ciągle, dosłownie i w przenośni, ucieka przed demonami przeszłości. Potrafi jedynie złożyć ręce i zawierzyć swoje życie Maryi. Iphigenia, kobieta w średnim wieku, mimo że pamięta o bolesnych doświadczeniach, w dramatycznej sytuacji stara się wziąć sprawy w swoje ręce. Z kolei najmłodsza, ledwie dwudziestoletnia Carla jest ucieleśnieniem ufności i naiwności. Nie ciążą na niej złe wspomnienia, które ścigają dwie pozostałe kobiety. Każda z nich kolejno symbolizuje bolesną przeszłość, niepewną, ale zdeterminowaną teraźniejszość i dającą nadzieję, niewinną przyszłość. Te ich temporalne tożsamości pięknie się na przestrzeni kolejnych odcinków przeplatają, a w końcu składają w uniwersalną opowieść o tym, że tylko godząc się z bolesną przeszłością możemy budować szczęśliwą przyszłość. I choć przesłanie to jest proste, jakże pięknie zostało opowiedziane na ekranie.
Naprawdę łatwo można było zrobić z Owieczek bożych patchworkową, grubymi nićmi szytą opowieść, w której każdy kolejny element wydaje się być od czapy. Reżyser, Jeffrey Walker, spróbował bowiem połączyć gotycki horror z realistycznym dramatem obyczajowym, wynaturzoną baśnią, a nawet komedią. I najbardziej zadziwiający jest fakt, że naprawdę mu się to udało. W tych zaledwie czterech godzinach zmieścił i opowieść o drodze do odkupienia win, i duchowej przemianie księdza Ignatiusa, i kilka innych wątków, rozgrywanych poza magicznym światem sióstr z klasztoru św. Agnieszki. Tylko niezwykle wprawna ręka mogła sprawić, aby te poszczególne elementy historii płynnie się ze sobą przeplatały. Dołóżmy do tego świetne aktorstwo (niepokojąca Ann Dowd jest moją absolutną faworytką, choć i pozostałe panie spisały się świetnie) i zapierające dech w piersiach, ukazujące piękno australijskich krajobrazów zdjęcia, a dostaniemy absolutnie magiczny, porywający obraz.
Jeśli zatem seans horroru Zakonnica nie spędzał ci snu z powiek i nie boisz się wyskakujących znienacka, niepokojąco uśmiechniętych kobiet w habicie, szczerze polecam Owieczki boże. Pod dziwaczną maską historia kryje się bowiem uniwersalna prawda o wybaczeniu i odkupieniu win.