Twórcy serialu "The Vampire Diaries" traktują pierwszy odcinek nowego sezonu jako pole do stworzenia czegoś w rodzaju reboota. Mamy wiele znanych elementów, ale widać też sporo ruchów, które mają zmienić oblicze tego serialu. Można rzec, że widać tutaj niezły potencjał na coś, co będzie stać na lepszym poziomie niż dwa poprzednie sezony razem wzięte. Na razie jest to zaledwie przedsmak, początek konfliktu, który będzie napędzać tę serię. "Day One Of Twenty-two Thousand, Give Or Take" potrafi zaintrygować i zachęcić do dalszej przygody. Najsłabszym elementem jest jedyny (jak na razie) klarowny wątek romantyczny. Mowa oczywiście o Stefanie i Caroline, których wspólne sceny są po prostu złe. Czuć, że twórcy chcą wprowadzić w nich lekkość i pewną schematyczną prostotę, ale to nie wychodzi. Ich romans jest sztuczny i przesłodzony; oboje kompletnie nie przekonują jako osoby szaleńczo w sobie zakochane. Dlatego też wszelkie ich rozmowy - w założeniu też te niezręczne - nie są w stanie przekonać, bo nie mają w sobie krzty wiarygodności, a jedynie sztampowe dialogi i brak emocji. Momentami zamiast przykuwać do ekranu, jedynie irytują. Na plus rodzina Heretyków dowodzona przez Lily, których zachowanie w tym odcinku zaskakuje. Spodziewałem się, że po przebudzeniu będą od razu siać zniszczenie, więc wybrane przez twórców rozwiązanie jest pozytywną niespodzianką, bo cały naturalny konflikt jest budowany bardziej organicznie i nie ma poczucia wymuszenia. Sama rodzinka w końcu oferuje postacie, które są w jakiś sposób interesujące. Bardzo wyraźnie czuć podobieństwa do rodziny Mikaelsonów z serialu "The Originals". W skrócie - są ciekawi, nie irytują (jak np. czarne charaktery z poprzednich dwóch sezonów) i mają w sobie coś, co wzbudza zainteresowanie. [video-browser playlist="747769" suggest=""] Trochę rozczarowuje Damon, który miał być Damonem z pierwszego sezonu, a jest na razie strasznie nijaki. Brakuje w nim tej iskry, która sprawiła, że postać stała się tak lubiana. Na plus jego relacja z Bonnie - ta przyjaźń naprawdę wzbudza sympatię i jest bardziej przekonująca niż wszystkie miłostki tego serialu razem wzięte, a to duża zaleta. Najjaśniejszym punktem są sceny rozgrywające się trzy lata po wydarzeniach, które obserwujemy w tym odcinku. Intrygują i pokazują, że ten sezon ma potencjał na bycie czymś świeżym i nieoczekiwanym. Pozostaje jedynie pytanie - jak twórcy chcą to rozegrać? Czy będziemy obserwować wydarzenia w dwóch liniach czasowych, czyli teraźniejszości i okazjonalnych futurospekcjach? Trudno tak naprawdę powiedzieć, bo z uwagi na początek konfliktu i decyzję Enzo ciekawi mnie rozwój fabuły, ale sceny z przyszłości również mają w sobie coś intrygującego. Zdecydowanie nie pamiętam sytuacji, kiedy "The Vampire Diaries" potrafiły mnie tak zainteresować. Problemem premiery siódmego sezonu "The Vampire Diaries" jest Alaric, którego zachowanie przypomina nam o tym wszystkim, co nie działało w poprzednich seriach. Ten serial już przyzwyczaił nas do tego, że śmierć nie ma żadnego znaczenia, więc nie boimy się o los bohaterów, bo przecież zaraz mogą jakoś wrócić, dlatego też wałkowanie wątku ewentualnego wskrzeszania nie wygląda za ciekawie, a odcinanie się Alarica od reszty nie zapowiada się na coś, co może wprowadzić cokolwiek istotnego do fabuły. "The Vampire Diaries" mają różne głupoty w scenariuszu, które mogą wynikać z nieprzemyślenia lub niedopracowania, ale mimo to czuć w tym wszystkim coś interesującego. Nie ma Eleny, romans zszedł na dalszy plan (poza wątkiem Caroline oraz Stefana) i nagle jest lepiej. Jeszcze sporo brakuje do odbudowania jakości, ale ten odcinek to wyraźny krok w dobrą stronę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj