Na początku warto by było podsumować miniony sezon. Odejście z serialu Niny Dobrev budziło wiele wątpliwości, co do kierunku, w jakim podąży serial. Jak się jednak okazało, był to zabieg wręcz zbawienny dla produkcji. To przełomowe wydarzenie sprawiło, że poziom serialu już od pierwszego odcinka siódmej serii był zauważalnie wyższy, niż poprzednich dwóch, pozwalając tym samym odbić się The Vampire Diaries od dna. Wszystko wskazywało na to, iż finał będzie kontynuował tę dobrą passę, ale jednak ktoś postanowił znów zaczepić coś ciężkiego do tego serialu, co pociągnęło go w dół. A było tak blisko… Choć finałowy odcinek powinien być pełen akcji, a w centrum powinien stać wątek infiltracji posiadłości Armory w celu odnalezienia ciała przodka Rayny, aby uratować Bonnie, to tak prawdę jest to w tym odcinku wątek drugorzędny, bo skupiono się na obyczajowych sprawach bohaterów i ich rozterkach miłosnych. To nie powinno tak wyglądać. Przez to odcinek traci bardzo dużo. Nie jest on jednak w całości przegadany, skądże. Dostajemy wyrafinowaną akcję pościgu naszych „ulubionych” bohaterów przez żadną krwi Bonnie. Mało tego, dostajemy aż dwie sytuacje, w których bohaterowie znajdują się na skraju życia i śmierci. Pełne emocji, bardzo ujmujące, trzymające w napięciu aż do ostatniej chwili. Właśnie takie powinny być, ale nie były. Sam Julie Plec w wywiadzie na temat finału sezonu zdradziła, że w 22. odcinku nikt nie zginie, jak więc widz mógł myśleć, że zagrożenie życia bohaterów jest realne? W końcu każdy będzie mógł spać spokojnie, bo Caroline i Stefan już oficjalnie znów są razem. Wątkowi temu poświęcono znaczną część recenzowanego odcinka, co również odbiło się na ogólnym jego odbiorze. Sceny te są pozbawione jakichkolwiek emocji, są nudne i zbędne. Przez to, że panna Forbes jest tak irytująca, ciężko kibicować tej parze i chciałoby się, żeby ktoś ją uśmiercił, ale niestety… Jednak szczytem głupoty w tym odcinku jest rozmowa młodej wampirzycy z jej narzeczonym. Wychodzi na to, że Caroline chciała się tylko zabawić w „rodzinę” z Alarickiem, w oczekiwaniu na powrót Stefana. Żenada. Kolejnym popisem „szczytowej” formy twórców jest wątek Damona. Postanowił on wejść do posiadłości wraz z bratem, w której grasuje odwieczne zło, niegdyś zamknięte w skarbcu. Pomijając już fakt, iż wspomniana istota pomimo wolności, nadal przebywa w tym skarbcu i w momencie, gdy znika zaklęcie ochronne, może się wydostać i zgładzić wszystkich bohaterów, jednakże nie robi tego. Dlaczego? Twórcy pewnie sami nie wiedzą. No, ale pomijając to, przed samym wejściem do skarbca, mamy jakże piękną scenę przeprosin, w której Damon z wielką żałością za swoje błędy przeprasza swojego brata za zostawienie go i ponownie chce zgrywać bohatera samodzielnie, by odpokutować za popełnione czyny. Który to już raz? Twórcy pewnie sami nie wiedzą. Lecz dopiero po udanym ratunku Bonnie, a tym samym i Enzo, znów zaserwowano nam pozbawioną wszelkiego sensu scenę. Damon podczas rozmowy z Bonnie i Enzo słyszy głos Eleny dobiegający ze skarbca. Nagle wyłącza on u siebie racjonalne myślenie, odrzucając argumenty przyjaciół i podąża do skarbca, zamykając przy tym drzwi za sobą. Piękna scena pokazująca całkowity brak sensu oraz konsekwencji w zachowaniach bohaterów. No url To jednak jeszcze nie wyczerpuje limitu głupoty w tym odcinku. Bo chwilę później przybywają Bonnie i Enzo z zamiarem pomocy. Jednak już pierwszy krok jest pozbawiony sensu, gdy Lorenzo samodzielnie udaje się do skarbca i zamyka za sobą drzwi. Gdzie tu logika? Twórcy pewnie sami… W środku zastaje on przemienionego przez złą istotę Damona. Owa istota ostatecznie dobiera się również do Enzo i oboje znikają, jak dowiadujemy się z opowiadań reszty bohaterów. Twórcy nie pofatygowali się nawet, żeby odpowiedzieć na niemal najważniejsze pytanie sezonu, a mianowicie, co za istota była zamknięta w skarbcu przez tyle czasu? Wiemy jedynie, iż ma ona kilka tysięcy lat i jest przesiąknięta złem. Pozostawiono ten wątek na kolejny sezon, aczkolwiek zakończenie obecnego nie napawa zbyt dużym optymizmem dotyczącym kontynuacji. Sam epilog również nie rozpala naszych emocji na tyle, by wyczekiwanie kolejnego sezonu przebiegało w zniecierpliwieniu, ale to i nawet lepiej. W tle w odskoczni od rozterek miłosnych Caroline i Stefana, czy Enzo i Bonnie, przewinął się niezwykle nudny wątek Matta. Bardziej dosadnie chyba nie dało się już pokazać braku pomysłu na rozwój tego bohatera, jak sprowadzenie jego roli do „powstrzymywania” Bonnie przed zabójstwem przyjaciół. Absurd. Jednak plan ten nie wchodzi w życie, a szeryf Donovan dociera do kresu swej egzystencji, gdy niespodziewanie zostaje uratowany przez swoją zmarłą dziewczynę. Ostatecznie decyduje się on na opuszczenie Mystic Falls, co może oznaczać, że albo nie zobaczymy go w ósmym sezonie, albo jego rola będzie jeszcze mniejsza, ale zapewne mało, kto się tym przejmuje. Finał 7. sezonu rozczarowuje niemal pod każdym względem. Postanowiono tutaj ograniczyć akcję do minimum, na rzecz nudnych i całkowicie zbędnych wątków miłosnych i obyczajowych. Kulminacja wątków z kilku ostatnich epizodów przynosi tak naprawdę więcej pytań niż odpowiedzi. Odcinek nie zachęca również do sięgnięcia po epizody kolejnego sezonu już jesienią. Naprawdę niewiele pozytywnych elementów posiadało Gods & Monsters i całkowicie zaprzepaściło drzemiący potencjał, zaznaczony w poprzednich epizodach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj