Tak jak w poprzednim epizodzie drażniło wiele mankamentów, tak w tym nie ma ich prawie w ogóle. Umiejętne budowanie napięcia prowadzące do ciekawej kulminacji, spora dawka akcji na przyzwoitym poziomie, sprawny rozwój relacji między bohaterami, emocjonalne sceny z niebanalnymi dialogami. Wszystkie te elementy zostały tutaj zawarte i prezentowały naprawdę solidny poziom. Dzięki temu dostaliśmy bardzo przyjemny seans. Odcinek rozpoczyna się chwilę po wydarzeniach z poprzedniego i szybko zabiera nas do motywu przewodniego tego odcinka, a mianowicie do kolejnej próby pozbycia się Cade’a. Stefan, czując się odpowiedzialnym za sprowadzenie diabła do świata żywych, obiera sobie za cel zabicie go. Damon nie do końca jest przekonany do tego planu, obawiając się o Elenę, w której posiadanie wszedł Cade po umowie z Kaiem. Wątek ten jest rozwijany w ciekawy sposób i prowadzi do interesującej konfrontacji, a przy tym potrafi w kilku miejscach pozytywnie zaskoczyć. Jedyny problem, który dostrzegam w tym odcinku, to brak poszanowania dla śmierci i choć taki stan utrzymuje się w tym serialu niemal od początku, tak w tym epizodzie jest to jeszcze bardziej uwydatnione. Pojawia się też niekonsekwencja u twórców, którzy nie do końca przemyśleli swoje działania. Zniszczenie „Drugiej strony” w finale piątego sezonu skutkowało tym, że umierające osoby wędrowały prosto do piekła czy „innego miejsca”. Tutaj po śmierci egzystują oni najpierw w przestrzeni między światami, co trochę przeczy wydarzeniom z poprzednich sezonów, ale naciągnięcie to można wytłumaczyć obecnością wśród nich samego diabła. Jednak wszechobecne powroty duszy do ciała po zgonie są już mocno przesadzone i psują poczucie zagrożenia wobec bohaterów. W tym odcinku ponownie dostajemy kilka emocjonalnych scen i są one autentyczne i dobrze zagrane. Najlepiej wypadają bracia Salvatore i ich „epic bro moment”. Interakcje pomiędzy nimi zawsze w tym serialu stały na wysokim poziomie. Pomimo wszystkich rzeczy, które sobie zrobili na przestrzeni tych wszystkich sezonów, darzą się ogromną miłością i nie potrafią z siebie zrezygnować. Pomaga w tym bardzo dobra gra aktorska zarówno Iana, jak i Paula, którzy nadają prawdziwości tej relacji. Dochodzą do tego świetnie rozpisane dialogi, a wisienką na torcie jest przygrywająca w tle piosenka Axela Floventa Silently. Nie najgorzej wypadają również ponowne oświadczyny Stefana. Taki obrót spraw był bardzo przewidywalny, ale w tym przypadku sprawdza się to dobrze. Scena nie została przesłodzona, przez co była przystępna dla widzów. Udało się wykrzesać z tego pewne emocje i wzbudzić zainteresowanie. Od początku epizodu stopniowo budowane jest napięcie prowadzące do emocjonującej kulminacji. Po ostatnich wydarzeniach było pewne, że Bonnie odegra kluczową rolę w pozbyciu się Cade’a, a ich stracie o duszę Damona wypadło niezwykle udanie. Nie tylko od strony technicznej, gdzie efekty stały na wysokim poziomie, ale przede wszystkim od strony aktorskiej, w której Kat Graham po raz kolejny dała popis swoich nieprzeciętnych umiejętności. Na drugim planie rozgrywa się wątek Kaia, który w tym odcinku w końcu pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Psychoza bohatera jest tutaj ukazana w pełnej krasie i potrafi zaciekawić. Zawarto tutaj również smaczek nawiązujący do Milczenia owiec. Chris Wood bardzo dobrze sprawdza się w swojej roli, nadając wiarygodności swemu bohaterowi. Alaric w końcu dostaje swoją zasłużoną zemstę, w której pomaga mu Caroline. Ponowny rozwój tej dwójki cieszy i szkoda, że twórcy ostatecznie poszli w kierunku Steroline. Zakończenie wątku syfona również wypada dobrze i pokazuje nowe oblicze Bonnie, ale jednocześnie stanowi niezwykle zaskakujące wprowadzenie do kolejnych wydarzeń. Zastanawiał fakt, czy twórcy zdecydują się sięgnąć po tę postać w ostatnim sezonie, ale jak się okazuje, nie byli w stanie zrezygnować z jednej z najlepszych postaci w serialu. Teraz tylko trzeba zadać sobie pytanie, czy pojawi się ona w swoim prawdziwym ciele. ‌The Vampire Diaries dostarczają odcinek na naprawdę wysokim poziomie, jak na standardy tej produkcji, bo w porównaniu do innych to nadal nic nadzwyczajnego. Harmonijne dawkowanie akcji i emocji wyszło twórcom naprawdę sprawnie. Dochodzi do tego znaczy rozwój fabularny, zakończenie kilku wątków i zapowiedź kolejnego przeciwnika, od którego wszystko się w zasadzie zaczęło. Udało się zbudować napięcie od początku i utrzymać je do finałowego starcia z Cadem, jednak pojawiły się drobne mankamenty i to dość rażące. Nieobecność Matta jest niezauważalna i jakby nie patrzeć, działa na korzyść tej odsłony. Jeżeli uda się utrzymać poziom przez kolejne dwa odcinki, to dostaniemy godne pożegnanie z Pamiętnikami. Tytułowe słowa „it's been a hell of a ride” zostały wypowiedziane  przez Damona do Eleny w dwudziestym odcinku pierwszego sezonu podczas jego opowieści o tym, jak on i Stefan zostali wampirami.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj