Główna bohaterka prowadzi życie, które na pierwszy rzut oka wydaje się spokojne, szczęśliwe, a przede wszystkim ułożone. Ma męża George’a, dwoje dzieci (w tym córkę z pierwszego małżeństwa męża, która zdążyła się już wyprowadzić), a także eleganckie nowojorskie mieszkanie, w którym regularnie przyjmuje gości. Sceny otwierające powieść opisują właśnie przygotowania do przyjęcia, które ma uhonorować wydanie najnowszej, zbierającej świetne recenzje powieści George’a, bardzo świadomie nawiązującej do Pani DallowayVirginii Woolf. Szybko dowiemy się oczywiście, że za elegancką fasadą kryje się wiele niepewności.
Współczesna odpowiedniczka pani Dalloway z powieści Feito pod wieloma względami nie różni się od swojej poprzedniczki. Sama kupuje kwiaty na przyjęcie, zajmuje się szczegółami przygotowania domu, wydając polecenia zatrudnionej obsłudze. Z równowagi wytrąca ją jednak rzucone przelotnie przez zaprzyjaźnioną właścicielkę cukierni zdanie, sugerujące, że postać głównej bohaterki nowej powieści George’a została oparta właśnie na żonie pisarza. Pani March odbiera niewinną uwagę jako wyjątkowo dotkliwy cios: Johanna z książki męża to brzydka, starzejąca się „dziwka, z którą nikt nawet nie chce się przespać”. Podejrzenie, że miałaby z nią mieć coś wspólnego, wydaje się bohaterce Feito z jednej strony całkowicie absurdalne, z drugiej zaś rzuca cień na jej całe, pozornie świetnie ułożone życie.
Nieprzypadkowo pozbawiona imienia tytułowa postać zaczyna postrzegać siebie zupełnie inaczej niż wcześniej. Towarzyszą temu swoiste wizje: pani March zauważa w różnych sytuacjach kopie samej siebie, czasami mające ewidentne cechy Johanny, czasami – jak w przypadku kobiety z mieszkania po drugiej stronie ulicy – zakrwawione… Odbiera urojone (a może rzeczywiste?) telefony, określające ją znienawidzonym imieniem. Powieść męża staje się dla pani March źródłem nieustannych obsesji. Bohaterka miota się między potrzebą przeczytania jej a odrazą związaną z fizyczną obecnością książki w pobliżu. Podobnie jest ze stawaniem się kimś innym: kobieta traktuje to z jednej strony jako coś przerażającego, z drugiej zaś jako szansę na przebranie się czy ucieczkę (w pewnym momencie fabuły odbywające się jak najbardziej dosłownie). Metamorfozę symbolizują też pojawiające się w mieszkaniu karaluchy, które zdaje się dostrzegać wyłącznie bohaterka.
Odnoszący kolejne sukcesy George jest w życiu żony praktycznie nieobecny mentalnie, a nieśmiałe pytania dotyczące źródeł, na których oparł postać Johanny, kończą się wyłącznie wymijającymi odpowiedziami. Pani March zaczyna odczuwać żal, a chwilami niemal fizyczny ból związany z tym, że nie przyciąga już zainteresowania mężczyzn. Z czasem do tych skomplikowanych uczuć dołącza też lęk związany z rzeczywistą zbrodnią, do jakiej doszło w prowincjonalnym miasteczku Gentry w stanie Maine, które regularnie odwiedza George…
Pani March sprawnie wykorzystuje znajome chyba wszystkim lęki związane z tym, jak postrzegają nas inni, zwłaszcza najbliżsi. Debiutująca autorka przedstawia dzięki nim współczesną satyrę obyczajową. Dynamiczny bieg wydarzeń wciąga i intryguje, a granica między rzeczywistymi problemami a wytworami napędzanej niepewnością wyobraźni pozostaje otwarta na rozmaite interpretacje. Niestety w bohaterce trudno znaleźć cokolwiek, co budziłoby autentyczną sympatię, a to sprawia, że trudno nam zaangażować się w jej dylematy. Bovary i Dalloway, przy całej świadomości ich wad, kibicowało się chętniej.