Podczas mającej trwać 120 lat międzyplanetarnej podróży kosmicznej, której celem jest dotarcie na nową planetę, dochodzi do awarii, w skutek której Jim Preston (Chris Pratt) budzi się o 100 lat za wcześnie. Nagle staje w obliczu spędzenia reszty swojego życia jedynie w towarzystwie otaczających go robotów sprzątających i barmana androida o imieniu Artur. Gdy samotność staje się nie do zniesienia, postanawia obudzić z hibernacji podróżującą z nim piękną pisarkę Aurorę (Jennifer Lawrence). Jako jedyni ludzie na statku szybko się w sobie zakochują, ale czy związek zbudowany na kłamstwie ma szanse przetrwać? Odpowiedz jest raczej oczywista. Reżyser Morten Tyldum, odpowiedzialny chociażby za The Imitation Game, pozwolił sobie na zebranie kilku dobrze znanych wszystkim opowieści i wymieszaniu ich w jedną. Mamy tu trochę z Cast Away, trochę z Robinsona Crusoe, szczyptę Gravity, odrobinę Armageddon i The Martian. Niestety ten cały miszmasz nie działa tak jak powinien. Początkowo ciekawy pomysł, by ukazać człowieka, który otoczony najnowszą technologią i tak jest samotny, a bez kontaktu z drugim człowiekiem zaczyna powoli odchodzić od zmysłów, jest nawet ciekawe. Jednak reżyser bardzo szybko próbuje zamienić swój film w typowy romans. Pojawia się więc śpiąca królewna w postaci Aurory, którą główny bohater postanawia wbrew jej woli wybudzić, by nie być już samotnym. Od tego momentu widz jest w stanie przewidzieć, co się dokładnie wydarzy. Kiedy z pozoru perfekcyjny związek się rozpadnie, z jakiego powodu i kto będzie tego przyczyną. Nim to jednak nastąpi, zobaczymy kilka ładnych obrazków jak choćby kosmiczny spacer, oraz wysłuchamy przepełnionych miłością dialogów. Dwóch rzeczy nie można Passengers odmówić. Po pierwsze – to film świetnie wykonany pod względem wizualnym. Statek, na którym rozgrywa się akcja, został pomysłowo zaprojektowany i wykonany. Tak samo kosmos, w którym główni bohaterowie nie raz będą podziwiać gwiazdy mijane podczas podróży. Specjaliści stojący za efektami specjalnymi w tej produkcji stanęli na wysokości zadania. Widzowie nie raz poczują głębię niekończącego się kosmosu. Po drugie – świetny casting. Nie da się zanegować tego, że chemia pomiędzy Lawrence a Prattem istnieje. Stanowią zgraną parę i to czuć. Tylko co z tego, skoro film ma słabiutki scenariusz z nudnym i przewidywalnym finałem. Jakby twórca liczył na to, że sami bohaterowie pociągną ten film i żadna rozbudowana historia nie jest im potrzebna. Za każdym razem, gdy akcja dochodzi do martwego punktu, scenarzysta na siłę wrzuca do opowieści dodatkowego bohatera, by popchnął opowieść w stronę finału. Bardzo często te rozwiązania zaburzają całą fabułę, czyniąc ją jeszcze bardziej infantylną i wtórną. Wkurza także zatrudnianie dużych nazwisk przy tej produkcji tylko po to, by pojawiły się one przez 15 sekund na ekranie. Tak dzieje się chociażby w przypadku Andy Garcii grającego kapitana tego kosmicznego Titanica. ‌Passengers to film z ogromnym potencjałem, który został zmarnowany przez autora scenariusza - Jona Spaihtsa. Mam nadzieje, że The Mummy, za którą również jest odpowiedzialny na poziomie tekstu, będzie bardziej przemyślana.
.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj