Fuller House ma określoną konwencję przeniesioną z Full House z lat 80. Objawia się ona nie tylko w kwestii fabularnej (to w końcu kontynuacja), ale w tym, jak prezentowana jest historia, jak grają aktorzy, jak budowane są wątki i jakie są poruszane tematy. To wszystko jest na swój sposób specyficzne, bo gdybyśmy zobaczyli aktorów grających tak dziwacznie w jakimkolwiek innym serialu, skreślilibyśmy ich z góry. A tutaj to wpisuje się właśnie w tę konwencję i buduje charakter serialu. Jednocześnie jest to coś, co albo kupimy, albo nie przypadnie nam do gustu, W tym serialu nie ma miejscu na coś pośredniego. Nie da się też ukryć, że trudno sprzedać ten tytuł osobom, które nie oglądały oryginału. Kwestia nostalgii odgrywa tutaj kluczową rolę. To ona jest w centrum emocjonalnego rdzenia Pełniejszej chaty. W moim przypadku wychowywałem się na przełomie lat 80. i 90. z tymi bohaterami, którzy nie są wiele starsi ode mnie, więc kontynuując z nimi tę przygodę, odbieram ten tytuł inaczej na poziomie emocji. Jestem z nimi zżyty i proces zaznajamiania się mam dawno za sobą. Teoretycznie serial jest tworzony tak, by nowy widz mógł bez problemu się wkręcić, śmiać i emocjonować, ale przez wspomnianą konwencję jest to trudniejsze. Czasem myślę, że może za trudne, ale w końcu serial dostaje kolejne sezony, więc może nie jest pod tym względem tak źle, bo nie chce mi się wierzyć, że oglądają to tylko starsi widzowie znający oryginał. W 3. sezonie nostalgia działa w pełni, bo nie tylko są poruszane ważne wątki dla poszczególnych postaci, ale kontynuowane takie, których początek możemy pamiętać z oryginału. Chodzi m.in. o kwestie związku DJ ze Steve'em, która w tej serii dochodzi do przyjemnej, momentami zaskakującej, ale satysfakcjonującej kulminacji. A to taka swoista nagroda dla widzów będących z bohaterami od samego początku, bo twórcy otwierają nową furtkę, pozwalając dojrzewać bohaterom. Dobrze wypada też celebracja 30-lecia serialu, któremu poświęcono przyjemny odcinek. Każdy sezon ma określone emocjonalne wątki, które są rozpisane na całą serię. W tym przypadku jednym z nich jest kwestia ciąży Stephanie z Jimmym Giblerem. Najpierw nieudane próby, dużo wzruszeń, a potem kulminacja z tym, że Kimmy będzie surogatką. Nie ma w tym może nic oryginalnego, bo w pewnym sensie można wyczuć tu jakieś podobieństwa do Przyjaciół, ale prowadzenie historii pozwala poczuć ją w odpowiednim stopniu. A nawet nie brak wzruszeń, bo twórcy wiedzą, jak kształtować serce serialu. A te jest cały czas na odpowiednim miejscu. To właśnie to jest jego najmocniejszym punktem. Humor polepszył się w tym sezonie, bo wyszedł z trochę kiczowatej formuły ala lata 80., gdzie było dużo nietrafionych gagów. Tutaj mamy większą uniwersalność, gdzie dziwność postaci, ich zachowania i charakteru staje się atutem koncertowo wykorzystywanym przez scenarzystów. Są momenty oparte na humorze sytuacyjnym, gdzie niezręczność czy dziwność potrafi szczerze rozbawić. Nie brak momentów z trafiającymi w punkt dialogami czy dystansu, czyli śmiania się z tego, co jest podstawą konwencji tego serialu od lat 80. Czasem są żarty, które zgrzytają, nie trafiają w sedno i w sumie to wzbudzają bardziej konsternację niż śmiech, ale  tym razem jest ich o wiele mniej. Przeważa dobry humor, który w połączeniu z emocjami, daje rozrywkę na dobrym poziomie. A nie brak nawet uroczo śmiesznych momentów z pieskiem czy reakcjami trzyletniego dzieciaka, które rozbrajają. Cieszy fakt, że twórcy pozwalają dojrzeć bohaterom.  To było bardzo potrzebne temu serialowi, by mógł znaleźć swoją tożsamość w konwencji oryginału. Szczególnie tyczy się to dzieciaków, które na początku wyraźnie odstawały od reszty i nie dawały rady. Czuć było brak doświadczenia, kiepską reżyserię i marne pomysły na gagi. Teraz widać lepszą grę aktorską i ciekawsze sceny. Najbardziej cieszy poprawa Maxa, który został wyrwany ze schematu irytującego, krzyczącego non stop dzieciaka, a stał się normalną, pełnoprawną i czasem zabawną postacią. A to zasługa scenariusza, który daje mu lepsze pomysły, i reżyserii. Wyciągają wnioski z błędów i niedociągnięć. 3. sezon Fuller House bawi, wzrusza i obiecuje jeszcze więcej. Fakt, że bohaterowie oryginału będą teraz mieszkać razem z młodszą częścią obsady, daje nieograniczony komediowy potencjał na zrobienie najlepszego sezonu. Na razie jako osoba oglądająca od początku po raz pierwszy jestem usatysfakcjonowany, bo 3. sezon jest dobrą rozrywką. Wyraźną poprawą po przeciętnych pierwszych dwóch.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj