Na Netflixie można już obejrzeć najnowszą adaptację książki Perswazje autorstwa Jane Austen. Ale może lepiej tego nie róbcie. Szczególnie jeśli nie jesteście na bieżąco z memami.
Perswazje to adaptacja ostatniej książki Jane Austen. I trzeba przyznać, że Netflix podjął kilka dziwnych eksperymentów z materiałem źródłowym. Dojrzała historia o utraconej miłości przekształciła się w komedię romantyczną rodem z Dziennika Bridget Jones. Przez większość seansu miałam nieodparte wrażenie, że twórcy za wszelką cenę próbowali powtórzyć sukces Emmy, jednak z marnym skutkiem. Wspomniana produkcja wciąż miała mieszany odbiór wśród fanów przez zmodernizowanie oryginału, jednak zachowała ducha powieści.
W Perswazjach za to w ogóle nie czuć Jane Austen.
Choć kocham książki Jane Austen, to Perswazje wciąż czekają na mnie na liście do przeczytania. Podchodziłam więc do adaptacji Netflixa nie jako czytelnik, a zwykły widz lubiący dramaty kostiumowe. Jednak filmowi i tak udało się mnie zawieść. Nawet ze szczątkowymi informacjami na temat oryginału widać, że ten film ma niewiele wspólnego z historią o tęsknocie i utraconej miłości. Przypomina to raczej sztampową komedię romantyczną, a przez brak jakiejkolwiek chemii pomiędzy dwoma głównymi bohaterami czuć niemal tyle napięcia, co w reklamie tabletek na erekcję. Dakota Johnson i Cosmo Jarvis osobno nawet całkiem nieźle pasują do swoich ról, ale razem nie wywołują żadnych emocji. A twórcy im nie pomagają. W Dumie i Uprzedzeniu skomplikowane relacje pomiędzy bohaterami potrafiono pokazać nawet w małych gestach, takich jak ruch dłoni pana Darcy'ego, który możecie zobaczyć poniżej. W tym wypadku mimo długich monologów o wielkiej miłości, nie jesteśmy w stanie w nią uwierzyć, a co dopiero się zaangażować.
A to dopiero początek problemów Perswazji z 2022 roku. Jak wspomniałam na początku, w adaptacji Netflixa dokonano kilka dziwnych wyborów. Na przykład w dialogach są przemycone popularne memy, takie jak ten, że ktoś jest dziesiątką, albo empatą, które mogą być kompletnie niezrozumiałe dla kogoś, kto nie jest na bieżąco z trendami na mediach społecznościowych. Ja jestem, a wciąż było mi niezręcznie. Główna bohaterka przebija też czwartą ścianę jak w Fleabag, wymieniając z widzem porozumiewawcze spojrzenia, co przez większość czasu nie jest zbyt zabawne, a raczej dezorientujące. Być może ta próba modernizacji klasycznego dzieła wzięła się z popularności takich seriali jak Bridgertonowie, jednak w tym wypadku to uwspółcześnienie po prostu nie zadziałało. Być może same Perswazje nie są odpowiednim materiałem na taki eksperyment, ponieważ głównej bohaterce daleko jest do przebojowej Emmy Woodhouse czy upartej Elizabeth Bennet. Adaptacja Netflixa za wszelką cenę próbowała zrobić z niej wygadaną gwiazdę, a nie za to pokochali ją czytelnicy. Nie zrozumcie mnie źle – taka zabawa gatunkiem mogłaby wyjść dobrze. Jednak niekoniecznie w wypadku tej historii Jane Austen.
Kolejnym problemem jest to, że Perswazje przez większość czasu są śmiertelnie nudne. Między innymi przez to, że aktorzy pierwszoplanowi wydawali się grać w innych filmach i zupełnie nie potrafili zgrać się energią. Najwięcej charyzmy miał Henry Golding jako pan Elliot, jednak choć powinna być to ważna postać, to pojawia się w połowie seansu i dość szybko staje się jasne, że nie jest ważną częścią fabuły. Co prowadzi do następnego minusa, ponieważ twórcy nie byli w stanie zbudować jakiegokolwiek napięcia w tej historii. Anne Elliot i kapitan Wentworth po takiej rozłące powinni czuć wobec siebie mnóstwo mieszanych emocji. W tym te negatywne, takie jak ból czy rozżalenie. Jednak pomimo długiej separacji i skomplikowanej przeszłości ich relacja od początku do końca jest grana na jedną nutę, bez żadnych wzlotów i uniesień. Nawet przez sekundę nie mamy także złudzenia, że pan Elliot będzie jakąkolwiek przeszkodą na drodze ich wielkiej miłości. Na przestrzeni filmu bohaterowie się nie zmieniają, tak samo jak ich relacja pozostaje taka sama. Dlatego produkcja nie jest zbyt interesująca.
Mogę sobie wyobrazić, że są osoby, które będą się całkiem dobrze bawiły podczas seansu. Ale raczej nie fani produkcji kostiumowych, ani fani Jane Austen. Jeśli potraktować film jako luźną komedię romantyczną, to spełni swoje zadanie. Jednak najciekawsze w tym wszystkim jest to, że sam pomysł z dodaniem współczesnych odniesień nie jest zły, a Dakota Johnson naprawdę starała się utrzymać zainteresowanie widza. Przy trochę innej fabule mogłaby zabłyszczeć. Problem polega na tym, że największym błędem twórców było zdecydowanie, że ten eksperyment z wymieszaniem najnowszych trendów musi być akurat adaptacją Perswazji. Ta historia wydaje się w ogóle nie pasować do tego sposobu opowiadania historii. Naprawdę chciałabym zobaczyć wykonanie tego pomysłu z inną fabułą. Ale w ten wypadku muszę dać niską ocenę, bo nawet w ramach guilty pleasure nie bawiłam się zbyt dobrze.