Bella (Emma Watson) mieszka w niewielkiej francuskiej wiosce, w której jest uznawana przez mieszkańców za zaczytaną w książkach dziwaczkę. Podczas drogi powrotnej z targu jej ojciec Maurycy (Kevin Kline) dziwnym trafem zawędrował do opuszczonego zamku, gdzie za próbę kradzieży róży dla córki został uwięziony przez straszną bestię (Dan Stevens). Dziewczyna proponuje mu swoje życie w zamian za wolność ojca. Bestia przystaje na propozycję i wkrótce dziewczyna zamieszkuje w zamkowej komnacie. Bella odkrywa, że zamek pełen jest ożywionych, zaczarowanych przedmiotów jak zegar, świecznik czy miotełka. Także Bestia pokazuje przed dziewczyną swoje łagodne oblicze i Bella zaczyna żywić do niej coraz cieplejsze uczucia. Tymczasem Maurycy nie mogąc pogodzić się z decyzją córki, prosi o pomoc Gastona (Luke Evans), który jest od dawna zakochany w Belli. Opowieść prosta i chyba wszystkim dobrze znana. By jednak nowa wersja Pięknej i Bestii miała w sobie więcej dramaturgii niż animowany odpowiednik z 1990 roku, reżyser Bill Condon postanowił wprowadzić kilka zmian. Jedną z nich jest wątek matki Belli. Widz dowie się, jaka tragedia ją spotkała. Zmieniono także wątek pomiędzy Gastonem a Maurycym. W fabularnej wersji były wojskowy nie obchodzi się zbyt delikatnie z być może przyszłym teściem. Wręcz przeciwnie. Media zelektryzowała wiadomość podana przez reżysera, że Le Fou grany przez Josha Gada może być homoseksualistą. Powiem szczerze, że gdyby nie komentarz Condona, to bym się raczej tego nie dopatrzył. Sama scena, o którą chodzi, podczas końcowego tańca trwała jakąś sekundę i pozostawia szerokie pole do spekulacji. Równie dobrze można twierdzić, że Timon i Pumba to para homoseksualna. Całe zamieszanie wydaje się próbą podbicia zainteresowania filmem. Moim zdaniem całkiem niepotrzebną. Pod względem wizualnym nowa produkcja z wytwórni Myszki Miki to piękna bajka. Dobrze się ją ogląda. Stroje i wystrój zamku są wierne animowanemu pierwowzorowi. Jednak jest w tej opowieści zbyt dużo piosenek. Z przynajmniej dwóch można było zrezygnować, a dzięki temu fabuła zyskałaby na większej płynności. A tak dostajemy film, w którym akcja co chwilę jest przerywana przez utwór muzyczny w wykonaniu któregoś z bohaterów. Obsada, jaką udało się Condonowi zebrać, to największy atut Beauty and the Beast. Emma Watson w roli Belli to strzał w dziesiątkę. Nie dość, że wygląda ona pięknie na ekranie, to jeszcze idealnie pasuje do powierzonej roli. Podobnie jest z Lukiem Evansem grającym Gastona. Dobrze zostały też dobrane głosy dla zaczarowanych postaci zamieszkujących zamek. Ewan McGregor, Ian McKellen czy Emma Thompson nadają swoim bohaterom fajny komediowy akcent. Niestety ich pracę niweczy trochę toporny wygląd postaci. Na tym polu Disney się nie postarał lub rysunkowy oryginał był tak dobry, że trudno go było przebić lub przynajmniej mu dorównać. Disney konsekwentnie podąża drogą wytyczoną kilka lat temu. Widzieliśmy już aktorską wersję The Jungle Book, a w przygotowaniu już jest Aladdyn i Mulan. Nie jest to kierunek, który mnie cieszy, ponieważ wolałbym oglądać nowe pomysłowe produkcje niż wiernie odtworzone wersje aktorskie starych klasyków. Niemniej wiele osób będzie dobrze bawiło się w kinie, a o to chyba chodzi.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj