Od razu należy uspokoić potencjalnych czytelników: nieznajomość poprzednich powieści w niczym nie przeszkadza, jako że opowiadania zawarte w tomie chronologicznie plasują się przed nimi (co jest akurat bardzo wygodnym rozwiązaniem). Mamy więc okazję poznać zarówno przyczyny, dla których niewylewający za kołnierz ksiądz i milicjant wyjęty żywcem z filmów Pasikowskiego się spotkali, jak i rozwój ich wzajemnych relacji – od początkowej nieufności podszytej "systemowymi" uprzedzeniami, aż po prawdziwie męską przyjaźń. Ale trudno, aby skończyło się to inaczej, biorąc pod uwagę sprawy, w jakie pakuje się ta dwójka: począwszy od śledztwa w cichej mieścince, nad którą unosi się duch rodzimowierców sprzed wieków, poprzez kabałę z eksperymentami z popromienną mutacją doprawioną odrobiną ruskiej mistyki aż po historię z nawiedzonym domem, który jednych doprowadza do szaleństwa, a innym pozwala uratować głowę przed bardzo nieprzyjemnymi zdarzeniami.

Ta różnorodność jest niewątpliwie jedną z zalet zbiorku: kończąc jedno opowiadanie, trudno odgadnąć, czym dokładnie uraczy nas kolejne. Jest to o tyle miłe, że wszystkie teksty opierają się przecież na bardzo podobnym schemacie: jednemu z bohaterów spada na głowę dziwaczna sprawa, w którą wciąga do pomocy przyjaciela, wspomniana sprawa robi się jeszcze dziwaczniejsza, a potem trzeba wytężyć wszystkie siły, aby wyjść z tego z głową na karku. Udaje się przy tym Orbitowskiemu i Urbaniukowi dobrze wyważyć proporcje między warstwą kryminalną a elementami horroru: z jednej strony opowieści nie są skomplikowane, ale trzymają w napięciu, mają dobre tempo, czasem podrzucą fałszywy trop albo zaskoczą niespodziewanym twistem. Z drugiej – groza, choć wyczuwalna, jest zawsze dodatkiem niczym cień poruszający się na granicy pola widzenia, nieuchwytny, ale zawsze obecny. Nawet gdy autorzy wykorzystują motywy wprost kojarzone z tradycją horroru – niebezpieczne sekty, duchy, nawiedzone domy, opętanie i demony – nie pozwalają, aby zdominowały one całość tekstu, zmieniając go w polskiego "Supernaturala". A przecież nie wzbraniają się przed pomysłami, które pozwoliłyby to zrobić – czy to w opowieści o bajkowym Żar-ptaku okazującym się morderczą maszyną do zabijania po promieniotwórczej kuracji, czy też śledztwa niebezpiecznie zahaczającego o zabawy z haitańskimi loa i baronem Samedim na czele.

Czytaj również: Pies i Klecha w krótkich porcjach

Podobać się mogą również sami bohaterowie, choć ich charakterystyczność nie wszystkim przypadnie do gustu. Jest więc ksiądz Gil, chudy jak szczapa, wykształcony, w życiu studenckim rozeznany, uzbrojony w siłę wiary i mocną głowę, której nie oszczędza, oraz porucznik Enka, który jest jego przeciwieństwem: mocny w gębie i w łapie, kobieciarz i pragmatyk do bólu, wyjątkowo zawzięty i kopcący jak smok. Popkultura takich połączeń znała już wiele: jeden cichy, do gadania, drugi głośny, do bicia, ale tutaj ten kontrast sprawdza się całkiem nieźle, jako że widać, iż stoją za Gilem i Enką zupełnie inne style życia i doświadczenia. Co więcej – nie zmieniają się oni w żadnych pogromców duchów: choć niewytłumaczalne zdarzenia pozostawiają na nich swoje piętno, bohaterowie wciąż pozostają mocno przytwierdzeni do codziennej szarówki, gdzie większym problemem niż tajemne sekty jest zalane mieszkanie. Niecodzienne jest tylko kłopotliwym dodatkiem, z którym trzeba sobie poradzić i jechać dalej. A metody panowie stosują skrajnie odmienne, gdy przychodzi konfrontować się z polską rzeczywistością u schyłku PRL-u, z jej absurdami, ograniczeniami, poczuciem schyłku, idiotami na każdym kroku i nowym Polonezem jako wyznacznikiem statusu. Kraków, jaki portretują autorzy, jest więc trochę straszny i trochę śmieszny, tym bardziej że nie wzbraniają się oni przed podkręcaniem rzeczywistości, czyniąc z miasta popkulturowy plac zabaw dla herosów (na miarę naszych możliwości). Różnorakich nawiązań zresztą tu nie brakuje, a uważniejszy czytelnik dostrzeże wiele odniesień choćby do klasyki kina – przy czym niekiedy będą to cytaty dość przewrotne. Zresztą w tekstach nie brakuje złośliwości i ironii, niekiedy nawet dość gryzącej – wystarczy zerknąć do opowiadania "Głodomór": portretowane tam środowiska fantastów i studentów jawią się co najmniej jako siły inwazyjne, przypuszczające szturm na dobry smak, estetykę czy inteligencję, zainteresowane głównie chlaniem i zabawą. W sumie, w czasie lektury zaczynałem nawet żałować, że za moich czasów Żaczek wyglądał jednak inaczej…

Jeśli coś może się w opowiadaniach nie podobać, to pewna przewidywalność. Owszem, teksty czyta się bardzo przyjemnie, śledząc poczynania tytułowego duetu i ich kolejne perypetie; niektóre potrafią wgnieść w ziemię gęstym klimatem grozy ("Hipoteza śladu"), inne znów zaskakują niebanalnym pomysłem ("Ogień i blask"), acz niektóre chwyty i motywy, jakie stosują Orbitowski i Urbaniuk, są już tak rozpowszechnione w kulturze, że przyjmuje się je w kategoriach oczywistości. Czasem też zdarza się, że sam pomysł i klimat nie są w stanie utrzymać tekstu i po zakończeniu ma się poczucie mocnego niedosytu (jak w przypadku "Więcej światła"). Ostatecznie jednak kwestie te nie wpływają zbytnio na odbiór całości. Pies i Klecha. Żertwa i inne historie to przyjemna, rozrywkowa lektura na dobrym poziomie – wciągająca, klimatyczna, z nieźle wyważonymi elementami horroru i kryminału. Szczególnych zaskoczeń raczej nie należy się spodziewać, podobnie jak stylistycznych udziwnień i głębokich rozważań egzystencjalnych, ale dobrej zabawy – owszem.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj