Piraci: Ostatni królewski skarb to południowokoreańska widowiskowa produkcja dostępna na platformie Netflix. Czego można oczekiwać po tym tytule? Sprawdźmy.
Piraci: Ostatni królewski skarb to prosty film przygodowy, którego cała oś fabularna opiera się w zasadzie na tym, co ujęto w tytule - na poszukiwaniu ukrytego skarbu, na który chrapkę mają piraci. Głównymi bohaterami produkcji są Woo Moo-Chi (Kan Ha-Neul) - przebiegły przywódca grupy złodziejaszków, którzy dziwnym zrządzeniem losu trafiają na piracki statek, oraz Hae-rang (Han Hyo-joo), szanowana przez swoich marynarzy kapitanka okrętu. Choć w ekipie niejednokrotnie iskrzy, zwłaszcza jeśli chodzi o kwestie przywództwa, ta nietypowa drużyna dzielnie stawia czoła przeciwnościom losu - sztormom, atakom dzikich zwierząt i wreszcie elementom magicznym - by wspólnie zdobyć legendarne królewskie złoto. Produkcja jest kontynuacją serii zapoczątkowanej w 2014 roku.
Film miał swoją premierę w tym roku i jest już dostępny w bibliotece Netflixa. Choć trwa ponad dwie godziny, seans przemija szybko, czego główną zasługą jest warstwa komediowa. Owszem,
Piraci... to film przygodowy, natomiast bardzo mocno okraszony żartem sytuacyjnym i słownym, za którym stoi między innymi charyzmatyczny Kan Ha-Neul. Sprawdza się to naprawdę fajnie - aktor bawi się swoją rolą i popisuje się na ekranie. Jego bohater i skontrastowana z nim Hae-rang tworzą duet, który świetnie się uzupełnia - między postaciami czuć chemię, na ich rywalizację patrzy się z zainteresowaniem. Bez problemu to kupuję. Poza dwójką bohaterów na drugim planie oczywiście są inni piraci czy szereg przeciwników, jednak są to postaci mniej istotne - akcja skoncentrowana jest na duecie wiodącym, który na ekranie daje radę.
Nie da się nie zauważyć pewnych analogii do serii
Piraci z Karaibów, z których koreańska produkcja wydaje się czerpać - główny bohater w swojej przebiegłości i impulsywności zdecydowanie ma w sobie coś z Jacka Sparrowa, a i w samej warstwie muzycznej (skądinąd ciekawej i różnorodnej) słychać czasami inspiracje ścieżką dźwiękową
Hansa Zimmera (zwłaszcza z części trzeciej). Nie razi to jednak w oczy szczególnie mocno. Nie mamy wrażenia, jakbyśmy oglądali podróbkę - sam fakt, że produkcja została stworzona w Korei Południowej, dodaje jej wystarczająco oryginalności, by mogła się przed takim zarzutem obronić. Poza tym - nie ukrywajmy - film jest bardzo prosty i spełnia się w zasadzie jedynie jako komedia, trudno tu mówić o jakimś drugim dnie czy wyjątkowo dramatycznych lub wzruszających brzmieniach. Niczego takiego tutaj nie ma, to po prostu lekki, nieskomplikowany tytuł, po który można sięgnąć niezobowiązującego wieczora - i pod takim też kątem trzeba go rozpatrywać.
Z technicznego punktu widzenia jest poprawny - na uwagę zasługują zwłaszcza świetnie zsynchronizowane z muzyką sceny walki oraz sama scenografia, w którą włożono ogrom pracy i pieniędzy. Mimo że bohaterowie niejednokrotnie stają w szranki, na ekranie w zasadzie nie pojawia się krew - sceny są tak wykadrowane, by nie było tego w ogóle widać, co świadczy o tym, że produkcja przeznaczona jest też dla grupy młodszych widzów. Niektóre efekty specjalne mają mankamenty, jednak w świecie, w którym jest aż przepych tego typu zabiegów, nie jest to szczególnie zauważalne i spokojnie można na pewne kwestie przymknąć oko. Ważniejsze są bowiem wielkie statki, bezkres morza i urok.
Piraci: ostatni królewski skarb to pozytywnie zaskakująca, zabawna propozycja na luźny wieczór. Połączenie wątku pirackiego z koreańskimi choreografiami walk, humorem i pełną charyzmy grą aktorską owocuje czymś oryginalnym, świeżym i wyróżniającym się na tle podobnych produkcji. Formuła filmu jest spójna, przemyślana i nikt tu nie próbuje udawać, że tytuł jest czymś więcej aniżeli pełnym szalonych akcji widowiskiem. Oczywiście, ma swoje uchybienia, a dociekliwi analitycy prawdopodobnie doszukaliby się w nim braku logiki, ale moim zdaniem nie ma to większego znaczenia, ponieważ produkcja dobrze radzi sobie konkretnie jako komedia - jest się z czego pośmiać, jest na co popatrzeć, a jeśli pojawia się przesada, to tylko w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Na rozluźnienie w sam raz. Ode mnie 7/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h