Trzecia część „cyklu wrocławskiego”, rozpoczętego uroczym, słodko-gorzkim, ale jednocześnie w większości optymistycznym Nomen omen i kontynuowanego poważniejszą powieścią Toń, znalazła swoje uwieńczenie w już zdecydowanie poważniejszym, chwytającym za serce Płaczu. Nietrudno zauważyć, że Marta Kisiel pozostaje w świetnej formie pisarskiej. Tradycyjnie nadzwyczaj zgrabnie operuje słowem, przemyca cudowne nawiązania do literatury pięknej i tworzy postacie, za którymi wskoczylibyśmy w ogień, czyli jest tą samą autorką, którą pokochaliśmy, gdy tylko przeczytaliśmy Dożywocie (nie wspominając o pierwszym, szerzej znanym opowiadania Rozmowa dyskwalifikacyjna), ale Płacz jest, cóż, przede wszystkim – nieco depresyjny. Pamiętam, gdy po raz pierwszy przeczytałam zbiór opowiadań Marty Kisiel Pierwsze słowo i dotarłam do opowiadania tytułowego, po czym przez kilka dobrych minut siedziałam w osłupieniu, usiłując przetrwać potworny smutek, który dopadł mnie jak złoczyńca w ciemnym zaułku, nie okazując litości. Coś podobnego przeżyłam, czytając Płacz. To znakomita powieść, splatająca losy sędziwych sióstr Bolesnych (byłych mojr) z kobietami rodziny Sternów, zegarmistrzem Gerdem i scytyjskim strzygoniem, niezwykła zarówno pod względem wątków współczesnych, tła historycznego, jak i kwestii nadprzyrodzonych. Niepowtarzalna mieszanka powieści obyczajowej z uniwersum nie z tego świata, realizmu z surrealizmem, malutkich chwil czystej radości z trudnościami teraźniejszości i tragediami przeszłości, śmiechu ze smutkiem. Jednak smutku jest o wiele więcej, zwłaszcza w kontraście do lżejszego Nomen omen. Przebija się na powierzchnię i zasnuwa wszystko cieniem. Nie tylko ze względu na dramatyczną przeszłość, w jakiej się zanurzamy (w dosłowny sposób), ale w obliczu uczuć, które nie zawsze można „naprostować”.
Źródło: Uroboros
Kobiety rodziny Sternów nie do końca potrafią sobie poradzić z tym, co przeszły, czego się dowiedziały i kim się stały, siostry Bolesne czują się osierocone i coraz starsze, Gerd pije z rozpaczy, strzygoń zaginął, a w niewielkiej miejscowości w Górach Sowich, kierowane złą wolę nieznanego stwora, warstwy czasu mieszają się ze sobą, porywając ze sobą Eleonorę, nie jedynego psychopompa w rodzinie Sternów. Czy w tej sytuacji misja ratunkowa ma szansę na powodzenie? Jaki cień kryje się w Jedlinie? Przedwieczny? Niedawnej, ale ponurej i okrutnej przeszłości? Własny – psychopompa, który przekroczył granice? Okazuje się, że wszystkiego po trochu, ze szczególnym podkreśleniem mroków II wojny światowej, zalegających pod Górami Sowimi jak orkowie w sztolniach Morii. Bardzo cenię Martę Kisiel za przypominanie ówczesnej, bolesnej historii, w Nomen omen i Toń – Wrocławia, a w Płacz – okolic Wałbrzycha. Choć nie powiem, żeby nie bolało. Podobnie jak nieoczekiwane zakończenie historii miłosnej, ba – właściwie dwóch historii miłosnych. Tylko ten nieszczęsny Karolek, partner odrobinę nieznośnej Dżusi, momentami wydaje się irytująco przygotowany na każdą okazję i ogólnie, nazbyt dobry dla tego świata. Ja bym z nim nie wytrzymała. Z drugiej strony – jest promieniem słońca, które rozświetla ogólny mrok Płacz, więc niechaj mu będzie. Potrzebujemy więcej światła w posępniejącym uniwersum nadal doskonałej pisarsko, ale smutniejszej, Marty Kisiel.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj