Plan emerytalny to nowy film Nicolasa Cage'a – aktor wciela się w nim w Matta, beztroskiego emeryta, który spędza jesień życia na słonecznych Kajmanach. Zanim go jednak poznamy, zostajemy wprowadzeni w całą akcję z perspektywy kogoś innego – jego córki Ashley (Ashley Greene), która w wyniku nieszczęśliwego splotu wydarzeń naraża się lokalnemu gangowi. Kobieta wraz z córką Sarą (Thalia Campbell) decyduje się ukryć w domu swojego ojca. Podążająca ich śladem mafia nie wie jeszcze, że właśnie wkracza do paszczy lwa – jak się bowiem okazuje (i ku zaskoczeniu samej Ashley), Matt to wyszkolony płatny zabójca, który mimo sędziwego wieku jest w stanie rozprawić się z bandziorami. Reżyserem i scenarzystą filmu jest Tim Brown. Żeby podkręcić dramaturgię, filmowa Ashley i jej ojciec są od lat skłóceni, o czym dowiadujemy się tak naprawdę gdzieś między słowami – na ekranie zupełnie tego nie widać. Co więcej, fakt lichej jakości relacji rodzinnych w zasadzie nie ma większego znaczenia dla fabuły, bo film i tak nie jest o tym. Pojednanie nie wybrzmiewa na końcu w jakiś spektakularny sposób. Między Greene a Cage'em nie czuć autentycznej więzi, co w oczywisty sposób przekłada się na efekt – postaci te są nam zupełnie obojętne i trudno wkładać jakiekolwiek emocje w śledzenie ich poczynań. Film jednak podzielony jest na kilka równoległych perspektyw, w związku z czym możemy obserwować też innych bohaterów – najlepiej wypada wątek małej Sary. W wyniku wydarzeń dziewczynka zostaje odseparowana od matki i dziadka – spędza większość czasu w towarzystwie pilnującego jej złoczyńcy (Ron Perlman). Ni stąd, ni zowąd między dwójką bohaterów nawiązuje się delikatna nić porozumienia. To chyba ten wątek niesie ze sobą największy ładunek emocjonalny – w dużej mierze dzięki grze aktorskiej młodej Thalii Campbell i Perlmana. W filmie poznajemy też perspektywę złoczyńców – to w tym wątku ulokowano najwięcej humoru (klasycznego, bo gangsterzy to półgłówki). Wprowadzono jednak postać, która generuje jakieś realne emocje. Mowa o drugoplanowej Hector – głównej antagonistce i mózgu operacji. Odgrywająca jej rolę Grace Byers wypada przekonująco i złowieszczo. Kobieta daje się poznać ze swojej bezlitosnej, zimnej strony. Niestety scen z jej udziałem jest niewiele – zamiast rozwinąć jej dobrze zapowiadający się wątek, twórcy wypełniają ekran detektywami i policjantami z Miami, którzy mają dodatkowo zagęścić prowadzony na wszystkich płaszczyznach spisek. Tworzy to jednak bałagan fabularny. W tej krótkiej, bo trwającej trochę ponad półtorej godziny opowieści, przez ekran przewija się za dużo niepotrzebnych bohaterów – komplikuje to fabułę, która w istocie jest (i powinna być) bardzo prosta. Film jest przekombinowany, przez co nawet nie zapisuje się wyraźnie w pamięci. Na ekranie faktycznie cały czas coś się dzieje, co oczywiście działa na korzyść filmu i zapobiega nudzie. Sceny konfrontacji dobrych ze złymi to jednak rzadkość. Przez większość czasu obserwujemy bohaterów podczas gry w kotka i myszkę lub wspólnego planowania kolejnych poczynań. Owszem, Cage otrzymuje kilka samodzielnych scen walki, ale są one średnie – ujęcia zmontowano tak, by nie było widać kaskadera, a gdy już aktor sam pojawia się w jakimś "spektakularnym" kadrze, oczy aż szczypią od otaczających go efektów komputerowych. Bolączką produkcji jest też sama linia czasu – jakby nikt nie zadał sobie trudu, by uwiarygodnić upływ dni czy nawet godzin. Można odnieść wrażenie, że wszystko rozgrywa się jednego, nieskończenie długiego dnia. Na Kajmany, niczym w grze komputerowej, dostarczani są kolejni gangsterzy, którzy mają wyeliminować niezniszczalnego dziadka Matta. Wszystko to generuje obraz sztuczny, mało wiarygodny – w dobie rozkwitu kina akcji ta produkcja sprawia wrażenie amatorskiej. A szkoda, bo dałoby się z tego wykrzesać coś lepszego. Plan emerytalny to niestety zmarnowany potencjał, a tym samym przeciętniak do zapomnienia. Choć fabuła wypełniona jest akcją, a pomysł na nią był całkiem dobry, produkcja cierpi z powodu licznych błędów scenariuszowych. To, co dzieje się na ekranie, wcale nie jest śmieszne. Poza tym bohaterowie nie potrafią nas zaangażować emocjonalnie w swoje opowieści. Cała historia toczy się bardzo przewidywalnie i niczym nie zaskakuje. Plus za osadzenie akcji na słonecznej wyspie, bo równie dobrze mógłby to być kolejny film rozegrany w ciemnych, szemranych uliczkach miast – a tak przynajmniej patrzy się na to z jakąś połowiczną satysfakcją estetyczną. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj