Steven Spielberg przenosi nas do świata, w którym ludzie wolą żyć w wirtualnym świecie pełnym przygód, niż tym realnym z problemami.
Mało jest takich reżyserów jak
Steven Spielberg, który potrafi świetnie bawić się popkulturą, bo po prostu ją czuje. Udowodnił to najlepiej, tworząc i produkując takie zwariowane seriale animowane jak
Przygody Animków,
Animaniacs czy
Pinky and the Brain, w których aż roiło się od nawiązań do największych dzieł amerykańskiej kinematografii czy też do ikonicznych gwiazd. To były jednak produkcje skierowane do najmłodszych widzów, dla których według reżysera nie było nic ciekawego w telewizji. Taki wniosek podobno wyciągnął, obserwując córki. Pokolenie, które wychowywało się na tych kreskówkach, dorosło jednak, ale Spielberg o nich nie zapomniał. Opierając się na powieści Ernesta Cline’a, stworzył film
Ready Player One - historię o świecie tak zaniedbanym przez ludzkość, że większość obywateli przed swoimi problemami postanawia uciec do wirtualnego świata zwanego OASIS. Tam mogą być, kim chcą, ukrywając nie tylko swoją prawdziwą tożsamość, ale także pozbywając się wszystkich wad. Ludzie wydają fortuny na różnego rodzaju upgrady, by ich avatary były jeszcze lepsze, a firmy je produkujące zaczynają zarabiać miliony. Ta wirtualna kraina staje się miejscem, gdzie szybko można zarobić fortunę, a później ją stracić. Twórca tego świata, ekscentryczny geniusz James Halliday (
Mark Rylance), był tego świadom i przed swoją śmiercią ukrył w grze trzy klucze. Kto je zdobędzie, stanie się nowym właścicielem OASIS oraz spadkobiercą jego majątku. Tylko prawdziwy miłośnik popkultury jest w stanie tego dokonać. Od lat różni gracze starają się rozszyfrować zagadki Hallidaya i znaleźć ukryte wskazówki. Jednym z nich jest Wade Watts (Tye Sheridan), sierota, dla którego OASIS jest jedynym miejscem, które może z czystym sumieniem nazwać domem.
Player One nie posiada skomplikowanej fabuły ani głębokiego przesłania. Nie ma nic odkrywczego w tezie: „Świat wirtualny nie zastąpi nam prawdziwego życia. Cieszmy się nim, bo czas mija nieubłaganie i niedługo możemy się zorientować, że jego najlepsze momenty spędziliśmy, siedząc otępiale przed telewizorem czy z goglami na twarzy”. Jednak tego filmu nie ogląda się dla jego przesłania. Większość widzów wychowanych w latach 80. i 90. największą frajdę odczują z wyłapywania milionów easter eggów, które reżyser ukrył na drugim, trzecim, czwartym, piątym planie. Awatary, jakich używają gracze w OASIS, to istna rewia mody postaci z naszego dzieciństwa, o których wielu z nas już zapomniało, jak choćby Battletoads, Marsjanin Marwin, Robocop, Stalowy gigant, Thundercats i wiele, wiele innych. Wydaje mi się, że właśnie wychwytywanie tych wszystkich postaci z kreskówek, filmów, gier czy teledysków sprawi widzom najwięcej frajdy. To taka popkulturowa wersja gry
Gdzie jest Wally?. Mnie urzekło to, że za każdym razem, gdy w filmie poruszany jest temat przeszłości, w tle można usłyszeć fragment ścieżki muzycznej z
„Back. A gdy podczas jednego z wyścigów główny bohater zasiada za sterami DeLoreana, to ludzie w sali kinowej szaleją. Taka mała rzecz, a sprawia widzom ogromną frajdę. Na takich smaczkach zbudowany jest właśnie
Player One.
Steven Spielberg bardzo duży nacisk położył na warstwę wizualną filmu. OASIS, która w pełni została stworzona za pomocą grafiki komputerowej, wygląda świetnie. Bohaterowie poruszają się płynie, zadbano nawet o takie szczegóły, jak włosy postaci czy mimika twarzy avatarów. Widać, że Spielberg świetnie się bawił podczas postprodukcji, używając najnowszych technik do ulepszania obrazu.
Aktorsko nie można się tu do niczego przyczepić. Tye Sheridan idealnie pasuje do roli geeka pragnącego jedynie odnaleźć miejsce, gdzie może miło spędzać czas ze znajomymi, przerzucając się zdaniami z kultowych filmów.
„Ben, któremu przypadła rola głównego czarnego charakteru, powielił po prostu swoją kreację Orsona Krennica z
Łotra 1, co w zupełności wystarcza. Aspekt komediowy zapewnia ulubiony najemnik biznesmena - iR0k, któremu głosu i zwariowanego charakteru użyczył T.J.Miller.
Problem mam jednak z samą opowieścią, która jest do znudzenia przewidywalna. Chłopak z biednej rodziny rzuca wyzwanie właścicielowi wielkiej firmy i wszystko wskazuje na to, że go pokona. Ten, po którym nikt by się nie spodziewał wielkich czynów, okazuje się zbawicielem. Do tego reżyser wcale nie kwapi się z wytłumaczeniem, co takiego stało się na świecie, że ludzie postanowili mieszkać na osiedlach przypominających ogromne wysypiska śmieci.
Jeśli więc z nostalgią wracacie do lat, kiedy godzinami siedzieliście przy swoim Atari, nałogowo pochłanialiście filmy Lucasa, Zemeckisa, Spielberga czy Kubricka, to
Player One będzie dla was znakomitą wycieczką w czasy dzieciństwa. Ja na pewno będę wrócę do niego nieraz, by klatka po klatce przeglądać, co za easter eggie Spielberg poukrywał na dalszych planach, a co przegapiłem w kinie. Jeśli jednak to wszystko jest wam obce i chcecie się wybrać na film dla samej opowieści, to możecie wyjść z kina z pewnym rozczarowaniem. Jest to bowiem produkcja zrobiona przez geeka dla geeków.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h