Akcja serialu rozpoczyna się w 1464 roku i rozgrywa w Anglii w trakcie trwania słynnej Wojny Dwóch Róż. W niej dwa rody - Lancasterowie i Yorkowie - walczyli o brytyjski tron. Serial jednak nie ma opowiadać tam stricte o militarnej grze, ale skupia się na kobietach tego okresu, co jest swoistą nowością. Za podstawę wzięto cykl "Wojna Kuzynów" Philippy Gregory.
The White Queen pokazuje historię silnych kobiet okresu średniowiecza, które nie polegają na swojej seksualności i wdzięku, ale są ważnymi i wytrawnymi graczami w politycznej grze. Jest to coś świeżego i potrzebnego w świecie seriali kostiumowych, gdzie płeć piękna zawsze była zmarginalizowana do obiektów seksualnych, które co prawda manipulowały mężczyznami, ale nie miały tak istotnego i bezpośredniego wpływu na wydarzenia. W serialu stacji BBC i Starz będzie kilka takich bohaterek, ale na razie poznajemy tę najważniejszą - tytułową Białą Królową. Przed pisarką (i tym samym przed twórcami serialu) stanęło bardzo trudne zadanie - pokazanie postaci, które w kronikach historycznych często były pomijane. Można innymi słowy powiedzieć, że bohaterkami The White Queen są różne wariacje osobowości porównywalnej do Cersei Lannister z Gry o tron.
[video-browser playlist="635688" suggest=""]
Elżbieta Woodville przedstawiona jest zgodnie z tym, co o niej czytałem. Kobieta nietuzinkowej urody, inteligentna, twardo stąpająca po ziemi, ambitna. W nią też wciela się młoda i raczej nieznana szerokiej publiczności Rebecca Ferguson. Ma ona w sobie coś magnetycznego, co przyciąga do ekranu. Jej uroda zachwyca i idealnie pasuje do tego typu seriali. Ferguson nadaje Elżbiecie delikatności, niewinności, lekkiej naiwności, kobiecości, ale też ładnie nakreśla nabieranie dojrzałości. Momentalnie wzbudziła moją sympatię, prezentując kobietę średniowiecza, która ciekawi i chce się obserwować jej losy. Mieszane odczucia wywołuje natomiast Max Irons w roli Edwarda IV - aparycja aktora kojarzy mi się bardziej ze współczesnymi produkcjami młodzieżowymi i nie potrafię przekonać się do jego roli. Wydaje mi się tam nie na miejscu, chociaż gra raczej typowo młodego niedoświadczonego króla. Niby nie mam mu nic szczególnego do zarzucenia, ale też nie porywa.
Jak na razie błyszczą aktorzy drugoplanowi. James Frain w roli nikczemnego lorda Warwicka tradycyjnie pokazuje, że seriale kostiumowe to jego żywioł. Jak nikt inny pasuje tutaj idealnie, tworząc postać, która od razu przykuwa uwagę. Świetnie prezentuje się Janet McTeer w roli Jakobiny, matki Elżbiety. To kobieta silna, pewna siebie i przede wszystkim jest niezwykłe wytrawnym graczem politycznym. Jej starcie z Cecylią Neville, matką króla, to najlepsze sceny w tym odcinku. Szermierka słowna i charyzma obu kobiet stoją na wysokim poziomie.
Pierwszy odcinek to wprowadzenie i przedstawienie postaci. Nie dzieje się zbyt wiele i największy nacisk położono na romans głównej pary, czyli Elżbiety i Edwarda. Na szczęście twórcy nie rozwlekają tego za bardzo. Wątek miłosny wygląda w porządku - jest zwyczajnie, bez fajerwerków. Romans w kolejnych odcinkach powinien stanąć na drugim planie. The White Queen błyszczy innymi elementami.
[video-browser playlist="635690" suggest=""]Polityka zaczyna pojawiać się dopiero w późniejszym momencie odcinka, gdy akcja przenosi się na dwór królewski. Po tych scenach widać wyraźnie, że ten przeciętny początek jest formalnością, którą należy przeżyć, gdyż oczekiwana walka o władzę dopiero nas czeka. Poznajemy graczy - sojuszników i wrogów naszej bohaterki. Tutaj na pewno stoi Małgorzata Beaufort, która będzie odgrywać w rywalizacji ważną rolę. Lord Warwick na pewno też będzie przeciwstawiać się temu związkowi. Sama Wojna Dwóch Róż na razie stoi w tle i dopiero czeka na to, by odegrać znaczącą rolę w serialu.
Istotnym aspektem w produkcjach historycznych jest dobre oddanie epoki oraz ukazanie skali opowieści. Po pierwszym odcinku można odnieść mieszane wrażenie, bo akcja rozgrywa się cały czas w zamkniętych lokacjach, przez co nie można poczuć, że oglądamy serial w epoce średniowiecza. Brakuje na razie większego podkreślenia kostiumowego charakteru tej historii. Wszystko na razie rozgrywa się w za bardzo kameralnej otoczce. Brakuje mi mimo wszystko trochę brudu tej epoki. Poruszamy się w miejscach dla arystokracji, więc wszystko jest ładne, kolorowe i czyste. Nie widzimy tego drugiego oblicza, które podwyższyłoby jakość odbioru i wpłynęło pozytywnie na jego realność. Pod tym względem twórcy mogli bardziej się przyłożyć.
The White Queen po pierwszym odcinku nie zachwyca, bo nie ma na razie czym. Wrażenie jest takie, jakbyśmy obejrzeli zaledwie połowę odcinka, gdzie z rękawa jeszcze nie wyjęto wszystkich asów. Na pewno każdy wielbiciel takich seriali będzie czuć się jak ryba w wodzie. Bliżej temu do Dynastii Tudorów niż historycznej fantastyki Demonów da Vinci. Chwalona podstawa fabularna w pierwowzorze literackim jest obietnicą, że ta opowieść jeszcze się rozwinie, nabierze rumieńców i będziemy świadkami prawdziwej gry o tron ukazanej z punktu widzenia silnych kobiet epoki.