Dan Brown jest znakomitym rzemieślnikiem i ma pióro znoszące złote jajka. Kod Leonarda Da Vinci zawojował rynki wydawnicze, obudził nieskończone dyskusje i kontrowersje. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Nie wygląda na to, by Brown zamierzał przestać pisać. Może jednak powinien?
Przepis na bestseller? Weź intelektualistę, który w zależności od okoliczności budzi w sobie Jamesa Bonda, obserwuj bacznie, co się dzieje na świecie, wyłów problem i dobrze wmieszaj w akcję. Dodaj piękną kobietę, dopraw mrokiem śmierci i tajemnicy, pozwól książce spokojnie rosnąć. Niestety, czasem wyjdzie zakalec.
Dwie pierwsze powieści Dan Brown przeczytałam z zapartym tchem. Była nie tylko akcja i tajemnica, ale też takie cudowne, dyskretne sacrum. Tymczasem ostatnie powieści, takie jak The Lost Symbol, Inferno no i Origin pokazują, że Brown jest bardzo dobrym rzemieślnikiem, ale tylko rzemieślnikiem.
Jak zwykle w powieści Browna nie brakuje akcji i pościgów. Jest także skomplikowana zagadka, do której wskazówki zostawił Langdonowi jego zmarły przyjaciel i tylko profesor może je odczytać. Brown przyciąga uwagę czytelnika i zapewnia mu dobrą rozrywkę przez kilka zabiegów. Postacie w powieści są jak zwykle niejednoznaczne i próbują być nieprzewidywalne. Akcja jest wartka i przez nagłe zwroty nie pozwala się aż tak bardzo nudzić. Dookoła krąży atmosfera spisku i tajemnic w świecie koronowanych głów.
Początek jest zgrabnie napisany, język jest barwny, czyta się dobrze, ale co z tego, jeśli pisarz lawiruje wciąż wokół tych samych schematów? Autor jest bardzo dobrym obserwatorem swoich czasów i treść znakomicie dostosowuje do rozterek, lęków i kontrowersji XXI wieku. Poza tym, jak zwykle odwalił kawał dobrej roboty jeśli chodzi o robienie researchu przed rozpoczęciem pracy. Opisy Barcelony i Sagrada Familia są po prostu piękne, drobiazgowe, barwne i soczyste. Niestety te świecidełka zostają utopione w nudzie. Czytając, miałam nieraz wrażenie, że coś się w Brownie trzepocze, że próbuje czymś czytelnika zaskoczyć, powtórzyć suspens z Da Vinci Code. Gdy wszystkie wątki zostały rozwiązane, tajemnica wyjaśniona, treść nie wbiła mnie w fotel, nie spowodowała przyspieszonego bicia serca. A co poczułam? Ulgę. Ulżyło mi, że Brown nie pogrążył się bardziej.
Podsumowując, Początek to odgrzewany kotlet, nudny i do bólu schematyczny. Zdecydowanie nie warto marnować na niego pieniędzy. Wystarczy, jeśli zapoznacie się z treścią choćby przez wypożyczenie książki z biblioteki, gdyż po zakończeniu lektury zupełnie nie będziecie mieli ochoty do niej wracać.