Poczujcie rytm to komediowy film Netflixa, którego główną bohaterką jest April (Sofia Carson), młoda tancerka marząca o wielkiej karierze na Broadwayu. W wyniku pechowego splotu wydarzeń i nieuzasadnionej niczym eksmisji z nowojorskiego mieszkania, dziewczyna zmuszona jest porzucić marzenia i wrócić do rodzinnego miasteczka, w którym czas wiele lat temu się zatrzymał. Na prośbę zapatrzonych w nią uczennic i nauczycieli, dla których jest uosobieniem sukcesu, April postanawia wesprzeć lokalną grupę tańca i pomóc dziewczynkom w dostaniu się do krajowego konkursu talentów. Rozpoczynają się gorączkowe przygotowania – czasu jest coraz mniej, a tancerki zdecydowanie mają co szlifować... Jak na przedstawiciela kina familijnego i komedii w jednym, film tak naprawdę nie zaskakuje zupełnie niczym. Od samego początku czuć, w jakim kierunku podąża cała historia, a zwroty akcji czy punkty kulminacyjne są po prostu typowe - wielokrotnie miałam wrażenie, że już to gdzieś widziałam. Wielkomiejska karierowiczka zmuszona jest wrócić do swojego małego miasteczka po spektakularnej porażce, jaką osiągnęła w Nowym Jorku. Oczywiście, jak to w zaściankowej mieścinie, nikt nie wie, że jej kariera jest nieaktualna i nam jako widzom pozostaje tylko czekać, aż ktoś wreszcie dojdzie do prawdy. Warto wspomnieć, że osobiste rozterki April nie są jedynym wątkiem dramatycznym w tym wesołym i kolorowym filmie – twórcy przygotowali zaskakująco dużo „wzruszających” punktów zwrotnych: od skomplikowanej sytuacji rodzinnej dziewczynek z grupy tanecznej, poprzez odwoływanie się do czyjejś niepełnosprawności, aż do (tego oczywiście nie mogło zabraknąć) złamanych serc. Niestety, żaden z tych wątków nie sprawia, by z oczu widza lały się łzy, choć twórcom najwyraźniej bardzo nad tym zależało. Część dramatycznych historii zostaje nam tylko zasygnalizowana, ale nigdy nie zostaje rozwinięta – scenarzyści położyli przeróżne ciężary osobiste na barkach co drugiej małej bohaterki (przykładami niech będą brak mamy, misja wojenna taty, niepełnosprawność, dyskryminacja - dosłownie u każdej jest coś do znalezienia), jednak koniec końców o żadnej z nich nie wiemy tak naprawdę nic poza tym, jak radzi sobie na scenie. Nie mogę więc oprzeć się wrażeniu, że uciekanie się do tych tematów miało na celu jedynie wywołanie w widzu silniejszych emocji, jednak niestety – całość nie umie się obronić i wypada po prostu naiwnie i słabo, a problemy nastolatek przez większość seansu zwyczajnie nas nie obchodzą, bo i nie mają żadnego czasu, by wybrzmieć. Jeśli natomiast kamera skupi się na płaczącej dziewczynce nieco dłużej, by jeszcze bardziej uwypuklić, że oto wydarza się prawdziwa tragedia w jej życiu, w kolejnej scenie wszystko już jest dobrze i nie jest ważne, w jaki sposób przerobiono z nią tę traumę (mam na myśli konkretnie scenę z Sarą i wypchanym stanikiem). Tutaj w parze z problemem idzie cudowne rozwiązanie, a twórcy nie poświęcają czasu na to, by choć trochę wejść w skórę czy psychikę dziewczynek. W całym tym emocjonalnym miszmaszu wszystko jest bowiem budowane tak, by ani na moment nie zwątpić, że cała opowieść skończy się dobrze. Produkcje można więc nazwać nieco cukierkową i oderwaną od rzeczywistości i w istocie, taka właśnie jest. Zdaję sobie sprawę, że filmy familijne mają to do siebie, ale w tym przypadku chyba rozsądniej byłoby po prostu zrezygnować z pompowania ludzkich dramatów - nie jest to tej historii potrzebne. Mam również pewien problem z samą główną bohaterką produkcji. Motywacje April Dibriny nie są dla mnie jasne, a ona sama powiewa jak chorągiewka na wietrze. Początkowo poznajemy ją jako uśmiechniętą i otwartą „pechową” dziewczynę, by w rodzinnym miasteczku ni stąd, ni zowąd przybrała maskę wyniosłej twardzielki, typowej "królowej śniegu". Zupełnie nie rozumiem jej przemiany ani też decyzji, jakie podejmuje (czy może raczej – jakie podejmują scenarzyści). Być może celowo zbudowano ją jako postać wieloznaczną, jednak nie tędy droga – jej działania nie są wiarygodne, a ona sama nie wzbudza żadnej sympatii, wydając się po prostu dziwną i nielogiczną. Sama Carson również nie przekonuje, sprawiając, że jej postać chodzi wiecznie z jedną miną. Może i ładnie wygląda w tańcu, ale od gry aktorskiej oczekiwałabym chyba nieco więcej. Film przepełniony jest humorem sytuacyjnym, który - jak na produkcję lżejszego kalibru - sprawdza się całkiem poprawnie. Być może miejscami jest go za dużo, a niektóre zagrania są aż nazbyt oczywiste (potknięcia, wymioty czy łamanie nóg przy spadku ze sceny), ale nie jest to nachalne na tyle, by popsuć komuś seans i szybko można przyjąć, że taki jest po prostu klimat tego filmu. Gorzej natomiast ma się humor słowny, gdzie bohaterowie pozwalają sobie na – moim zdaniem – odrobinę za dużo. April rzuca wyzwiskami w stronę dzieci, a w swoim lekceważeniu ich momentami jest aż zniechęcająca. Widać, że twórcy nie mieli pomysłu na „podkręcenie” atmosfery, stąd też zdecydowali się na kilka prymitywnych zagrań. Poczujcie rytm nie próbuje udawać, że jest filmem z górnej półki, jednak nawet jak na niezobowiązujące familijne kino wypada raczej słabo. Przewidywalność, skakanie po wątkach bez większego sensu, napompowany dramatyzm, mnogość postaci, które nic nie wnoszą do historii - wszystko to składa się na opowieść może i kolorową, może i dynamiczną, ale wciąż – bardzo przeciętną. Najlepszą częścią produkcji nie są bowiem perypetie głównych bohaterów, a same konkursy taneczne, w których rzeczywiście możemy zawiesić oko na ciekawych choreografiach czy kolorowych kostiumach. Poza tym, w wymiarze obyczajowym, jest tu po prostu trochę nudno, a całość tak naprawdę nie niesie za sobą żadnych wartości - czego od produkcji dla całej rodziny w pewnym sensie można oczekiwać. Do zapomnienia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj