W drugiej serii twórcy zdają się wyciągać wnioski z własnych błędów i za wszelką cenę starają się zainteresować widza. Dużo się dzieje, wprowadzeni zostają nowi bohaterowie, a na koniec zaserwowany zostaje stosowny cliffhanger. To krok do przodu, bo pierwszy sezon Pod kopułą był mocno średni. Co prawda w drugiej części się rozwinął, oferując więcej wydarzeń i akcji, ale nie zmienia to faktu, że mogło być lepiej. Odejście producenta wykonawczego i scenarzysty, czyli Briana K. Vaughana nie wiadomo czy pomoże, czy w dłuższej perspektywie czasu zaszkodzi. Wiadomo, że zdołał stworzyć zarys drugiego sezonu, a pomagał mu przy tym sam Stephen King. Jest to dobra wiadomość i swoje odzwierciedlenie ma w pierwszym odcinku drugiego sezonu. Więcej się dzieje, wprowadzone zostają nowe, intrygujące postaci oraz zarysowane kolejne wątki.

Historia zaczyna się w tym samym momencie, co kończy finał pierwszego sezonu. Znowu mamy do czynienia z prostą zasadą: jeden odcinek to jeden dzień w Chester's Mill. Najwięcej do roboty ma tutaj Barbie. Nie dość, że ledwo uchodzi z życiem, po próbie powieszenia go, to jeszcze pragnie uratować miasto. Kopuła daje o sobie znać i wysyła fale magnetyczne, które wpierw sieją spustoszenie, przyciągając do ścian kopuły wszystko co metalowe, potem zaś bezpośrednio wpływa na ludzi, pozbawiając ich przytomności. Nieciekawie się dzieje w spokojnym, amerykańskim miasteczku.

Jakby tego było mało swoje problemy ma również Big Jim. Nawiedzają go zmarłe osoby, które tłumaczą mu przesłanie kopuły. Niech widz nie myśli jednak, że cokolwiek zrozumie. Nadal nie wiadomo o co tajemniczej kopule chodzi, czym właściwie jest i po co się pojawiła. Pojawiają się za to nowe pytania i tajemnice. Kim jest tajemnicza dziewczyna uratowana przez Julię, po co pojawia się nagle wujek Juniora, o którym nie było wcześniej nawet wzmianki oraz co oznacza fakt, rysunków matki Juniora i tego, że gdzieś spokojnie sobie żyje. Na wszystkie te odpowiedzi przyjdzie poczekać, ale już teraz można założyć, że nie będzie nudno.

[video-browser playlist="634463" suggest=""]
Niestety pierwszy odcinek powiela te same błędy co wcześniejsze, niewiele przy tym naprawiając. Oczywiście mamy więcej akcji, twórcy ani na chwilę nie spuszczają nogi z gazu, dzięki czemu narracja jest niezwykle płynna. Pomimo że mamy do czynienia z przestrzenią małomiasteczkową co chwila pojawia się jakiś nowy wątek. Gorzej, że scenarzyści nadal lubują się w maksymalnym upraszczaniu wszystkiego. Zbudowanie elektromagnesu zajmuje dosłownie chwilkę, a w zaledwie kilka godzin mieszkańcy chcący zabić Barbiego, odpuszczają mu, a po utracie przytomności błyskawicznie powracają do codzienności. Nieco to zgrzyta i już przy okazji poprzedniego sezonu miałem zastrzeżenia co do prędkości rozgrywanych wydarzeń. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że inaczej serial byłby nudny. Niewątpliwie trudno znaleźć złoty środek.

Zawodzą także trochę efekty specjalne. O ile efekty magnesu są naprawdę ciekawie zrobione, najprostszą zresztą metodą, tak już wszystkie zawalenia się budynków wyglądają sztucznie. Krew także nie jest najlepiej wykonana. Na plus z kolei wypada zaliczyć występy aktorów. Nadal robią co mają robić i chociaż połowa z nich jest sztywna, zdołałem się do tego przyzwyczaić. Największym zaskoczeniem jest cameo samego mistrza i króla, czyli Stephena Kinga. Jego występ - choć krótki - cieszy i daje nadzieję na całkiem ciekawy drugi sezon.

Co jeszcze wydarzy się w Chester's Mill? Na pewno dużo. Twórcy zapowiadali niespodzianki oraz pożegnanie się z dwójką bohaterów i słowa dotrzymali. Nie jestem fanem ich wyborów, chociaż wiem, że giną te postacie co w książkowym pierwowzorze. Będzie szkoda, bo zdołałem się do nich przyzwyczaić. Co do oceny pierwszego odcinka drugiego sezonu to na razie jest solidnie i niech tak zostanie do końca.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj