Rise nie jest klasyczną teen dramą, a wielka szkoda, bo może nie byłby tak poważną, pompatyczną i nadętą opowieścią. PODNIEŚ GŁOS z pewnością chciał się wyróżnić wśród natłoku lekkich i niezobowiązujących seriali młodzieżowych, poprzez bardziej emocjonalne podejście do problemów nastolatków. Wynikiem tego jest format, w którym piękni i młodzi zmagają się z typowymi problemami „pierwszego świata”. Coś, co znamy z setek produkcji, traktowane jest tutaj wręcz z sakralna powagą.
 Sztuka! To ona odróżnia nas od małp. Dzięki niej rozumiemy świat. Od footballu dzieciaki dostają wstrząśnienia mózgu.
Drugi odcinek PODNIEŚ GŁOS pełen jest takich wzniosłych treści. Przy dźwiękach patetycznej muzyki jedna z bohaterek wygłasza te, bądź co bądź, mądre, choć oczywiste słowa. Serial razi banalnością. Naiwność przekazu działa na niekorzyść chwalebnego przesłania w tematach tolerancji,  liberalizmu, roli sztuki w społeczeństwie, empowermentu… Takie założenie fabularne sprawia, że produkcja staje się duszna, wyniosła, pozbawiona luzu. Postacie rzadko się uśmiechają. Główny bohater jest tak smutny i przytłoczony ciężarem problemów „pierwszego świata”, że sprawia wrażenie, jakoby praca z młodzieżą przy kółku teatralnym była dla niego najgorszą karą, jaką można sobie wyobrazić. Ta ponura powaga w dużej mierze emanuje właśnie z postaci głównego bohatera. Lou Mazzuchelli to zmęczony gość w znoszonej marynarce, wyrzucający z siebie z kamienną miną dziesiątki doniosłych słów. Trudno powiedzieć, czy taki był pomysł twórców na tę postać, czy to raczej zasługa aktora, Josh Radnor. Niezależnie, jaka jest tego przyczyna, główny bohater nie działa jak należy. Po raz kolejny nie dane nam było ujrzeć tej ulotnej charyzmy, która jest w stanie zaktywizować grupę młodych ludzi z problemami. Gdzie się podział ten sympatyczny facet z How I Met Your Mother i innych rozrywkowych produkcji? W PODNIEŚ GŁOS go nie znajdziecie. Całe szczęście akcja serialu nie opiera się tylko na Lou. Młodzi ludzie wypadają wciąż lepiej niż ich pedagog, choć i  tutaj nie ma fajerwerków. W drugim epizodzie twórcy skupiają się na wątku miłosnym między futbolistą Robbiem i lekko geekowatą Lilette. Mimo że dwójka ta robi dobre wrażenie, ich relacja to kolejna schematyczna sztampa. Para zbliża się do siebie, ale rzeczywistość ma wobec nich inne plany. Mimo wielu przeszkód już teraz możemy wyrokować szczęśliwe zakończenie. Nadal najmocniejszą stroną serialu jest oprawa audiowizualna. Tam, gdzie fabuła zawodzi na pełnej linii, na ratunek ruszają - świetna ścieżka dźwiękowa i miłe dla oka zdjęcia. Warstwa techniczna pozwala zminimalizować efekt pompatyczności. Dzięki muzyce te zbyt poważne motywy zyskują nowego wyrazu. Widz uruchamia swoją wrażliwość i odbiera wydarzenia ekranowe w emocjonalny sposób, bez zbędnego wnikania w szczegóły fabularne. Pod tym względem PODNIEŚ GŁOS działa jak należy. Doskonałym przykładem może być tutaj jedna z końcowych scen, kiedy to młoda aktorka demonstruje Lou swoje niebagatelne umiejętności wokalne. Ten lekko groteskowy motyw staje się bardzo klimatyczny dzięki intymnemu i poruszającemu wykonaniu piosenki. Niestety to wciąż za mało, aby serial stał się interesującą pozycją w ramówce telewizyjnej. Fabuła jest tutaj niezwykle konwencjonalna. Scenarzyści, gdzie tylko się da, idą na łatwiznę, korzystając z filmowo-serialowych klisz. Relacje między bohaterami nakreślono po macoszemu, a zwroty akcji są tak przewidywalne, że trudno o jakiekolwiek zaskoczenie. Dopiero gdy twórcy przestają kombinować, a dopuszczają do głosu młodych wokalistów, robi się ciekawie. I to jest, być może, jedyny powód, dla którego warto kontynuować przygodę z PODNIEŚ GŁOS.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj