Od razu się przyznam – jestem fanem trylogii Sama Raimiego, a mimo że doceniam wszystkie zalety nowszej serii, tamta jest bliższa mojemu wyobrażeniu Spider-Mana. Ale nie zmienia to faktu, że ten film mnie zauroczył. Jest o przynajmniej jeden poziom lepszy od pierwszej części. Jak to bywa przy seryjnych ekranizacjach komiksów – mamy już za sobą introdukcję, teraz można opowiedzieć więcej, ciekawiej, nawiązując do części pierwszej i otwierając się na zupełnie nowe pomysły. Aktorzy naprawdę dobrze czują się w swoich postaciach i pokazują, na co ich stać – Garfield i Stone tworzą jedną z najlepszych par koło dwudziestki, jakie widziałem w ostatnich latach w kinie. Tu najpiękniej widać rękę Marca Webba (twórcy 500 dni miłości). No właśnie. Jeśli miałbym wymienić tylko jeden argument, którym chciałbym przekonać do pójścia na Niesamowitego Spider-Mana 2, byłyby nim emocje. To mnie urzekło całkowicie. Oczywiście są też komiksowe smaczki, fajnie wymyśleni wrogowie (widać, że i Fox, i Giamatti świetnie bawili się przy tworzeniu swoich postaci, a mniej znany DeHaan zapowiada się równie dobrze jak James Franco, gdy przed laty wcielał się w Harry'ego Osborna), są świetne sekwencje walk i latania/skakania Spider-Mana po Manhattanie, są zwroty akcji, są żarty, ale przede wszystkim są najróżniejsze emocje – od miłości przez rozpacz po szaleństwo. Idealnie dawkowane i – co najważniejsze – świetnie pokazane, z wykorzystaniem wszystkich możliwych filmowych chwytów oraz umiejętności. I dlatego warto.

A co mi się mniej spodobało? No właśnie, może jestem już stary i stetryczały (co potwierdził mój syn, który siedział tuż obok), ale jakoś nie do końca kupiłem sekwencje walk z Electro. Bo były zbyt nieludzkie. Ja w nich już w ogóle nie czułem na ekranie aktorów. To były po prostu całkowicie animowane fragmenty, które mnie kojarzyły się bardziej z grą komputerową niż z filmem. Ale może dziś już inaczej się nie da? Choć z drugiej strony w innych filmach marvelowskich pewne analogiczne sceny powstają podobnie, ale aż tak bardzo mnie nie kłują w oczy.

A przy okazji – jeśli uważnie przyjrzycie się drugiemu planowi, to w niektórych scenach już widać budowanie podstaw pod własne spider-manowe uniwersum filmowe (zgodnie z zapowiedziami, że po trzecim "Niesamowitym Spider-Manie" doczekamy się spin-offów).

I w ten sposób dochodzimy do najtrudniejszego miejsca. Miałbym do napisania jeszcze dwa razy tyle, ale nie da się tego zrobić bez zasadniczego spoilera. Acz spoilera dość (przynajmniej dla mnie) problematycznego. Bo podobnie jak w "Grze o tron" to wydarzenie nie jest żadnym spoilerem dla tych, którzy umieją czytać. I czytali pierwowzór. Fani prozy Martina wcale nie są zaskakiwani zwrotami akcji w serialu HBO. I podobnie tutaj. Ci, którzy znają komiksy ze Spider-Manem, wiedzą, jak się potoczy fabuła tego filmu – kluczowe wydarzenie w komiksach miało miejsce ponad czterdzieści (sic!) lat temu, a sposób, w jaki je tu reinterpretowano, jest rewelacyjny. No, ale przecież nie mogę napisać nic więcej, bo nie każdy czytał...

Więc po prostu idźcie do kina. I umówmy się, że za dwa lata – gdy pojawi się "trójka", a ta część będzie już w ogólnodostępnej telewizji, więc będzie można uznać, że każdy, kto chciał, już ją zobaczył – chętnie napiszę jeszcze jedną recenzję, nie ograniczając rozmiarów spoilerów.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj