Pojedynek na głosy opowiada o żonach żołnierzy, które zostają w bazie wojskowej Flitcroft, podczas gdy ich mężowie i partnerki wyjeżdżają na misję do Afganistanu. Kate i Lisa zostają wyznaczone do zorganizowania kobietom aktywności, które pozwolą się oderwać od ciągłego zamartwiania się i życia w strachu. Wpadają na pomysł utworzenia chóru. Z początku nauka śpiewu idzie im jak po grudzie, ale w miarę upływu czasu nie tylko robią postępy, ale też zżywają się ze sobą. Niespodziewanie chór zostaje zaproszony na występ do Royal Albert Hall w Londynie podczas obchodów Festiwalu Pamięci. Film inspirowany jest prawdziwymi wydarzeniami. Oglądając film, od razu nasuwa się skojarzenie z produkcją pt.: Zakonnicą w przebraniu. Jest ono na tyle trafne, że nawet same bohaterki żartobliwie to potwierdzają, dodając, że brakuje tylko zabójców z mafii. Zamiast Whoopi Goldberg uczącej śpiewu w Pojedynku na głosy mamy dwie rywalizujące między sobą kobiety. Kate i Lisa mają inne wizje chóru, a także podejście do nauczania. Jedna chce zdominować drugą. Różnią je również doświadczenia wynikające z bycia żoną czy matką żołnierza. I choć na każdym kroku podkreślane są różnice między nimi, to współzawodnictwu brakuje większego ognia, wyrazistości i barwności. Wynika to też z tego, że ta rywalizacja nie jest główną osią filmu, która nie powinna odwracać uwagi od tego, o czym chce opowiadać fabuła, czyli stresującym życiu kobiet czekających na powrót mężów z wojny. Mimo wszystko Kristin Scott Thomas i Sharon Horgan wywiązują się ze swoich ról znakomicie, choć obie razem wzięte nie dorównują charyzmie Goldberg. Pojedynek na głosy to film muzyczny, w którym możemy usłyszeć kilka znanych melodii i piosenek wykonywanych przez kobiecy chór. Z każdym utworem dziewczęta robią postępy i aż kusi, aby samemu dołączyć się do śpiewów albo do nucenia pod nosem. Wśród żon oczywiście nie brakuje ukrytych talentów czy ambitnych antytalentów, które trzeba odpowiednio ukierunkować. Ważne, że każda z nich na swój sposób jest interesująca, wyróżniająca się i wzbudza sympatię. Jednak trzeba powiedzieć, że uwagę skupiamy głównie na trzech kobietach (Kate, Lisa, Annie), a pozostałe żony to postaci drugoplanowe, na których rozwój nie ma miejsca. Nic nie szkodzi, bo ta trójka dobrze reprezentuje całą żeńską społeczność garnizonu. Film jest idealnie wyważony pod względem emocji, których nie brakuje. Początek jest komediowy, lekki i przyjemny, żeby poznać bohaterki i aby chórzystki mogły rozwinąć skrzydła. Kiedy dochodzi do dramatu, to odpowiednio uderza w uczucia widzów, aby wzruszyć do łez. Gdy dochodzi do kryzysu i konfliktu, to napięcie wzrasta, jak należy. A finał to oczywiście kumulacja wszystkich nagromadzonych emocji w jednej, pięknej piosence. Klasyka kina w bardzo dobrym, przemyślanym i nienachlanym wydaniu. Natomiast drobnym mankamentem jest fabuła, która nie zaskakuje. Łatwo przewidzieć, jak historia się potoczy. Jedynie piosenka w Royal Albert Hall, dla tych co nie znają historii The Military Wives Choirs, może być miłą niespodzianką. Mimo wszystko scenariusz jest tak dobrze napisany, że przewidywalność nie przeszkadza. Nie ma tu pustych frazesów czy silenia się na wielkie, filozoficzne przemowy. Jest tak napisany, żeby film był jak najbardziej życiowy i ludzki. Tak, aby spełniał swoją funkcję jak chór dla kobiet, czyli podnosił na duchu.
fot. Lionsgate
Nie można też zignorować nietrafionego polskiego tytułu filmu. Pojedynek na głosy wskazuje na to, że najważniejsza w obrazie jest rywalizacja na wokale czy też osobowości, a tak nie jest. Chodzi o zjednoczenie kobiet w trudnych chwilach. Rozumiem, że w Polsce nie darzy się tak wielkim szacunkiem żołnierzy jak w Wielkiej Brytanii i próba dosłownego tłumaczenia przy wykorzystaniu wojskowej nomenklatury, mogłaby nie być atrakcyjna dla widzów. Ale w ten sposób mijamy się z sednem filmu, jego największą siłą, która tkwi w tych dzielnych żonach żołnierzy. Poza tym Military Wives (oryginalny tytuł) to prawdziwa nazwa chórów, na podstawie których powstała ta produkcja. Pojedynek na głosy nie jest wybitnym dziełem, ale z bardzo dobrze napisanym scenariuszem. Przedstawia nieco inny skrawek życia, który jest pełen muzyki, ciepła, ale także dramatu. Emocji tu nie brakuje. To dobre, staranne kino, przy którym można zarówno się uśmiechnąć i uronić łzę. I wcale nie potrzebowało do tego mafii.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj