W filmie Pokémon: Detektyw Pikachumamy do czynienia z Ryme City, miastem, w którym pokemony żyją i pracują razem z ludźmi. To metropolia pełna harmonii, jednak w jej podziemiach prowadzone są nielegalne walki pokemonów. I właśnie między innymi tam będą zmuszeni wybrać się nasi bohaterowie, aby rozwikłać kryminalną zagadkę. A są nimi tytułowy żółty stworek, który jakiś czas wcześniej pracował dla policji, oraz Tim Goodman, były pretendent do miana trenera pokemonów, teraz wykonujący nudną pracę, kompletnie niezwiązaną z dawną pasją. Chłopak i jego elektryczny wspólnik będą musieli rozwikłać zagadkę tajemniczej śmierci ojca Tima. Okazuje się bowiem, że Goodman senior wcale nie musiał udać się na tamten świat. Trop prowadzi naszych bohaterów do laboratorium, w którym przeprowadzane są eksperymenty na pokemonach.  Produkcja ta wygrywa duetem głównych bohaterów, czyli wspomnianymi przeze mnie Timem i Pikachu. Justice Smith i Ryan Reynolds ze swoim głosem i mimiką z CGI budują na ekranie bardzo dobrą chemię, która emanuje w każdej scenie z ich udziałem. O wiele bardziej doświadczony Kanadyjczyk i młody Smith kreują ciekawą relację, w której humor bardzo sprawnie miesza się z dobrze zagraną bardziej emocjonalną nutą. Przy tym żaden z nich nie traci swojego indywidualizmu. Panowie dostają swoje pięć minut, aby pokazać w pełnej krasie charakter swoich postaci. Reynolds robi coś, do czego przyzwyczaił nas już w opowieściach o Deadpoolu; minus sprośnie żarty i hektolitry krwi upuszczanej z przeciwników. Aktor dobrze wpasował się w familijny charakter produkcji, nie tracąc swojego pazura, za co należą mu się słowa uznania. W tym duecie indywidualnie trochę słabiej wypada Smith, jednak młodemu adeptowi aktorstwa w wielu miejscach udaje się dotrzymać kroku starszemu koledze, grając z mniejszą ekspresją i lekkim wycofaniem. Do tego muszę pochwalić drugoplanowy duet, czyli Kathryn Newton jako Lucy i Psyducka. Wątek młodej reporterki dobrze komponuje się z główną fabułą i przez to nie miałem wrażenia, że gdzieś odstaje od reszty, czy jest na siłę wepchnięty do opowieści. Przenika się z główną osią historii, stanowiąc całkiem zgrabny element poboczny. Do tego aktorka bardzo dobrze współgra ze swoim komputerowo wygenerowanym partnerem. Chociaż nie jest to taka więź jak Tima i Pikachu, to tutaj również Newton potrafiła dać nam relację z pokemonem, w którą wierzymy. A sam Psyduck stanowi jeden z bardziej komicznych elementów w filmie, za co plus. Sam wątek miłosny Lucy i Tima nie był nam wbity na siłę, a został dobrze nakreślony. Znajduje się prawie cały czas w domyśle, nie uderzając mdłą emocjonalnością. Natomiast jeśli chodzi o postacie głównych czarnych charakterów, to wypadają one blado zarówno w wersji ludzkiej, jak i pokemonowej. Bill Nighy udowodnił już wiele razy, że doskonale potrafi grać antagonistów, jednak w tym wypadku scenariusz nie pozwolił mu na wykrzesanie ze swojej postaci czegoś głębszego niż ponure, megalomańskie dywagacje na temat świata rzucane w kilku scenach. Clifford w jego wykonaniu to standardowy złoczyńca, o którym zapomnimy zaraz po seansie. A jego pokemonowi pobratymcy są raczej sprowadzeni w  tym filmie do roli statystów, więc ciężko tu coś mówić o ich znaczeniu dla produkcji.  Intryga w widowisku została poprowadzona nawet sprawnie, chociaż po drodze zdarza się kilka sporych perturbacji, w których czuć, że scenarzyści silili się, aby za wszelką cenę popchnąć akcję do przodu, co jest bardzo widoczne w drugim akcie filmu. Kilka skrótów fabularnych, brak poświęcenia czasu kilku postaciom (doktor grana przez Ritę Orę prowadząca ważny eksperyment dla fabuły okazuje się tylko ciekawostką w opowieści) czy dosyć szybkie zakończenie niektórych ciekawych wątków, jak na przykład Mewto, o którym nic nie wiemy po finale, bo znika w najmniej spodziewanym momencie. Te przykłady sprawiają, że w strukturze produkcji dosyć wyraźnie widać kilka sporych dziur. Jednak główni bohaterowie, humor oraz zgłębianie świata pokemonów potrafią je w większości wypełnić. Połączenie wątku kryminalnego z komedią familijną, uniwersum japońskich stworków i buddy movie sprawiło, że mamy w tym wypadku do czynienia z koktajlem, który może nie będzie każdemu smakował, ale stanowi ciekawą propozycję w zalewie innych smaków (czytaj historii). Chociaż nie ukrywam, trochę zabrakło mi clue animowanego oryginału, czyli motywu z trenerami i walkami pokemonów.  Jedna scena i wspomnienie na początku filmu to jednak za mało, jeśli ktoś jest fanem tego uniwersum. Detektyw Pikachu to na pewno film, na seansie którego będzie dobrze bawić się cała rodzina. Nie wszystkie rzeczy w historii trafiają w punkt, jednak widać serce twórców do tej historii, a nie kolejne słupki producentów, którzy podliczają szacowane zyski. Polecam. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj