Im bliżej do finału sezonu Pokoju 104, tym lepsze odcinki otrzymujemy. Jest bardzo ciekawie, a seans dwóch kolejnych epizodów przemija i to nie wiadomo kiedy.
Odcinek numer 8 porusza bardzo ciekawą i odważną tematykę, jaką jest zamach terrorystyczny. Choć to określenie nie pada w epizodzie ani razu, szybko można dojść do wniosku, że główny bohater przygotowuje bombę, którą zamierza zdetonować na wiecu wyborczym amerykańskiego polityka i kandydata na prezydenta. Całe tło zostaje nam zarysowane tylko za sprawą kabelków i guzików oraz dźwięków z wiadomości w tle, co jest rozwiązaniem bardzo zgrabnym – bohaterowie nie muszą marnować czasu na rozmowę o tym, co się właściwie dzieje, w związku z czym epizod nie jest przegadany.
Choć przez tytułowy pokój przewijają się tym razem aż trzy postaci, głównym bohaterem pozostaje młody chłopak, który za sprawą radykalnych poglądów polityczno-społecznych jest w stu procentach zaangażowany w swoją misję. Jego kolega pojawia się tylko na początku, by za chwilę go porzucić. Został wprowadzony jedynie po to, by po raz pierwszy zachwiać pewnością głównego bohatera – od tej pory wszystkie małe zrządzenia losu będą miały za zadanie odwieść go od powziętego planu, na czele z pojawieniem się serwisanta, który przyszedł naprawić klimatyzację.
Twórcy bardzo umiejętnie budują napięcie, co po raz pierwszy widać w momencie samotnego przygotowywania do misji. Chłopak zdejmuje kolejne ubrania, wchodzi pod prysznic, odkręca wodę... Poświęca na to tyle czasu ile potrzeba, nigdzie się nie spiesząc. Ma poczucie, że mogą to być jego ostatnie godziny, co udziela się także widzom - atmosfera się zagęszcza, a oczekiwanie tylko narasta. Drugim bardzo silnie działającym momentem jest interakcja, jaka rozpoczyna się między młodym człowiekiem a pracownikiem. Stawką jest zdemaskowanie prawdziwych intencji chłopaka, więc robi się naprawdę stresująco. Co prawda z długich rozmów między bohaterami nigdy nie wynikło, by pracownik coś wiedział, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tak właśnie było. Między bohaterami toczy się gra, której zakończenia nie sposób przewidzieć. Poziom napięcia nie opada ani na moment, czego już dawno nie czułam w tym serialu.
Keir Gilchrist gra głównego bohatera niezwykle przekonująco. Gdy trzeba, przyjmuje opanowany wyraz twarzy, innym razem w jego oczach widać prawdziwe szaleństwo... Kiedy przenosi bombę z miejsca na miejsce sprawia, że mimowolnie wstrzymywałam oddech, a gdy ostatecznie przygotowuje się do wyjścia na wiec, czułam się zestresowana prawdopodobne równie silnie co on. Główny bohater to człowiek, który sam jest niczym bomba i w obawie przed tym, że może w każdej chwili wybuchnąć, po prostu nie można spuścić go z oka. Kreacja Gilchrista jest wielką siłą całego odcinka. Od seansu trudno się odezwać.
Wprowadzenie odrębnej przestrzeni namiotu do wnętrza pokoju także jest zabiegiem bardzo ciekawym i jak na razie nietypowym. Czerwień namiotu działa przez cały seans i przyprawia o poczucie duszności. Sprzyjają temu także krople potu na czole głównego bohatera – doskonale wyczuwamy atmosferę, jaka tam panuje. Osobiście poczułam się tym bardzo wciągnięta i przykuta do ekranu – odcinek niezwykle angażuje. Nie tylko budowaniem napięcia, ale także właśnie scenografią. W samym namiocie można też dopatrzeć się ciekawej symboliki wnętrza ludzkiej głowy – gdy chłopak jest zanurzony w jego wnętrzu, do czerwoności rozgrzewają go jego własne poglądy, jednak wystarczy, że wyjdzie na zewnątrz i przybiera maskę normalnego człowieka.
Jak można interpretować główną myśl odcinka? Moim zdaniem mówił on o tym, jak wielki wpływ na ludzkie decyzje może mieć przypadkowo poznany drugi człowiek. Podczas dyskusji bohaterów ścierają się ich światopoglądy, a niedoszły terrorysta zaczyna dostrzegać, że świat niekoniecznie jest czarno-biały, jak prawdopodobnie mu się do tej pory wydawało. Serwisant jest dodatkowo elementem, który ma sprowadzić chłopaka na ziemię – rozpoczyna rozmowy o przyszłości, o rodzinie, o dzieciach. Nawiązuje do spraw prywatnych, czasem intymnych. Mobilizuje do działania ludzką twarz młodego mężczyzny i być może rzeczywiście zapobiega tragedii. Być może, bo otwarte zakończenie i skandujące głosy w głowie chłopaka prowadzą poniekąd do wniosku, że nie tak łatwo porzucić swój wielki cel. Wolę jednak myśleć, że nigdy nie wyszedł z pokoju i nie dotarł na wiec. Wówczas epizod wybrzmiewa bardzo optymistycznie i ta wizja podoba mi się znacznie bardziej. Seans na mocną piątkę, dawno nie czułam się tak wciągnięta w epizod - ocena 8 z plusem.
W odcinku numer 11 także mamy wewnętrzną walkę, tym razem jednak celem jest przede wszystkim honor. Głównymi bohaterkami są dwie młode kobiety, które przygotowują się do pojedynku. Poznajemy je tak naprawdę już w środku akcji, by krok po kroku dowiadywać się, co sprawiło, że tytułowy pokój zamienił się w ring bokserski. Odcinek jest zbudowany bardzo ciekawie, a kolejne zazębiające się elementy rzucają na punkt zastany zupełnie nowe światło.
Przez długi czas wydawać nam się może, że Rayna i Greta ćwiczą ciekawe chwyty, które chcą zaprezentować kolejnego dnia. Na takie postrzeganie sytuacji wpływ ma przede wszystkim retrospekcja, w której dziewczyny planują rozegrać historyczną walkę, taką, której nikt nie zapomni. Po kolejnej serii wymierzania sobie ciosów, poznajemy jednak szczegóły ich rozmowy ze znajomą i wiemy, że teraz chodzi o zakład. Panie muszą ustalić jutrzejszy wynik, by wspólnie podzielić się nagrodą z ustawionych zakładów bukmacherskich. Okazuje się jednak, że nawet wizja pieniędzy nie jest w stanie przebić poczucia własnej godności i żadna z nich nie zamierza okazać się tą słabszą. Postępujące po sobie serie młócenia się pięściami i przerzucania przez plecy są już zatem walką z własną wytrzymałością i wyraźnie pokazują, do czego zdolny jest zdesperowany człowiek.
Historia wrestlerek jest dość krótka, bo trwająca zaledwie 20 minut. Mimo to w odcinku mamy wszystko, co powinno się w nim znaleźć. Postaci i ich motywacje nadbudowywane są stopniowo, dzięki czemu nie ma poczucia przewidywalności. Walka kobiet przedstawiana jest coraz bardziej brutalnie, a początkowe przepychanki zastępują krew, pot i łzy. Przez cały seans miałam poczucie, że robi się coraz poważniej i spodziewałam się nieszczęścia, które mogło nastąpić w każdym momencie... by za chwilę poczuć się pozytywnie zaskoczona sposobem, w jaki twórcy zdecydowali się rozwiązać kulminację. Gdy emocje narastały i bałam się, co nastąpi dalej, akcja zostaje urwana, by pokazać nam mężczyznę oceniającego szkody w zniszczonym pokoju. To taki skok do zimnej wody – po wielkich ideach i całym tym honorowym klimacie, nagle znów zostajemy sprowadzeni na ziemię by wycenić cały ten bałagan. Ciekawe zagranie, które uchroniło odcinek od pułapki górnolotnych idei.
Koniec końców wszystko i tak kończy się dobrze. Nieistotne, do jakich wniosków doszły dziewczyny ani która z nich wygrała walkę – jak wiemy z nadającego odbiornika telewizyjnego, wszyscy widzowie są zachwyceni walką, a imiona bohaterek, które jeszcze niedawno były lekceważone za swoją płeć, teraz są na ustach wszystkich widzów. Odcinek jest bardzo zgrabny i ciekawie poprowadzony, co daje dobry efekt. Sama historia nie pozostaje jednak w głowie na dłużej. Nie można też powiedzieć na jej temat wiele więcej niż to, co zobaczyliśmy na ekranie. Mimo wszystko seans jest szybki, przyjemny i w każdym calu poprawny. 7/10.