Room 104 już w pierwszym sezonie przyzwyczaił nas do tego, że nie przyświeca mu żadna głębsza myśl i że jego odcinków nie łączy żaden wspólny rdzeń – ot, to po prostu niezwiązane z sobą krótkie historie, które należy oceniać wyłącznie przez ich własny pryzmat. Z taką też myślą zabrałam się za drugi sezon produkcji, który rozpoczął się może i bez fajerwerków, ale za to nadrobił w drugim epizodzie.
Pierwszy odcinek, choć podszyty czarnym humorem i morderstwem, nie wywołuje większych emocji. Mamy tu historię grupy przyjaciół, którzy zaszywają się w pokoju, by spędzić w nim 30-tkę nieco infantylnej Gracie. Gdy do drzwi puka nieproszona siostra, atmosfera gęstnieje i nikt nie wie jak ma się zachować – cała zabawa kończy się zanim się rozpoczęła i do końca epizodu jesteśmy świadkami coraz większych niezręczności.
Gdyby nie wplecenie w ten wątek elementów mrocznej intrygi i morderstwa, odcinek byłby zwyczajnie nudny. Przez pierwszą połowę trudno było mi w nim znaleźć cokolwiek ciekawego – otrzymaliśmy parę scen ze sprośnymi i seksistowskimi żartami, a także pokazano nam nachalność Karen w każdym tego słowa znaczeniu – okej, rzeczywiście dało to dość dosadne wyobrażenie niezręczności tej sytuacji i wywołało poczucie, że na pewno nie chciałabym się znaleźć w tamtym miejscu i w tamtym czasie. To jednak za mało na poprowadzenie konkretnej opowieści – fabuła przez znaczną część pierwszego odcinka zdaje się biec po prostu donikąd. Dopiero gdy Karen rozpoczyna eliminowanie kolejnych osób całość nabiera trochę innych barw – nie jest to jednak szokujące ani zaskakujące i tak naprawdę można się spodziewać takiego obrotu wydarzeń już od momentu jej wyjścia za Tanyą. Postrzegam epizod jako przewidywalny i mało wciągający.
Gdyby wgłębić się nieco w jego metaforyczną warstwę, widać, że mamy tu do czynienia z podwójnym piekłem – przyjaciele przeżywają piekło braku asertywności, zaś sama Karen – piekło braku kontroli. Zestawienie tak skrajnych potrzeb wywołuje iskry i dynamikę, jednak w tym przypadku twórcy niekoniecznie potrafią z tego skorzystać. Przez pierwszą połowę oglądamy tylko wymianę tekstami i gadaninę – aktorzy robią co mogą, ale całość ani na moment nie wykracza poza poziom przeciętności. Moja ocena może również wynikać ze wspomnień o otwarciu serialu w ubiegłym roku – wtedy to pierwszy odcinek robił całą robotę, hipnotyzując nas i przykuwając naszą uwagę przy ekranie na cały czas swojego trwania. Tutaj niestety nie ma powtórki z rozrywki. Wręcz przeciwnie – te 25 minut nawet mi się dłużyło. Niestety nie wykrzesam nic ponad 5/10.
Znacznie lepiej dzieje się w odcinku numer dwa – gdyby to ten epizod uczyniono otwierającym, premiera serialu prawdopodobnie pozostawiłaby po sobie znacznie przyjemniejsze wrażenie. Tutaj otrzymujemy historię byłego ucznia i jego emerytowanego nauczyciela, którzy po latach wspominają konkretny, wyjątkowy dzień na zajęciach z muzyki. Główną siłą napędową odcinka jest uczeń, w którego wciela się Rainn Wilson – to, w jaki sposób aktor prowadzi rozmowę, jest naprawdę bardzo dobre. Nawet nie wiem kiedy dałam się oczarować jego opowieści i jednocześnie poddałam całej manipulacji – bohater robi z widzem co chce, a najlepsze jest to, że czyni to nieświadomie. Opowieść, jaką prowadzi, zmierza do znanej mu kulminacji, jednak z perspektywy widza (jak i samego zdezorientowanego nauczyciela), brzmi ona zupełnie inaczej – dam głowę, że większość z nas oglądających pomyślała o pedofilii. Nic z tego – twórcy świetnie mylą tropy fabularne i tak naprawdę do samego końca trudno przewidzieć, jak zakończy się cała historia. Jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona i nie razi mnie nawet końcowy element "magiczny" z teleportacją – odcinek numer 2 to jeden z bardziej intrygujących epizodów do tej pory i na pewno zasługuje na plus.
Choć kreacja Rainna Wilsona jest bardzo dobra, w bieżącym epizodzie na piątkę spisuje się także Frank Birney– gdy jego bohater siedzi skuty w fotelu, w zupełności trzymam jego stronę i niemal fizycznie jestem w stanie odczuć emocje, jakie mu towarzyszą. Odcinek wyraźnie ma tendencję do zagęszczania atmosfery, aż do końcowego wybuchu – ostatnie minuty dostarczyły tylu emocji i wrażeń, że czuję się w pełni usatysfakcjonowana. To dowód na to, że nawet w tak krótkim formacie da się przemycić intrygującą historię i silne emocje, z czym serialowi bardzo do twarzy. Po wielu jednolitych odcinkach w ubiegłym sezonie, to naprawdę działa.
Pokój 104 powraca i już na początku prezentuje dużą rozbieżność jeśli chodzi o poziom odcinków – zapowiada się, że i tu będziemy mieć historie lepsze i słabsze, te bardziej wciągające i te mniej. Pierwszy odcinek trochę zawodzi oczekiwania, jednak drugim jestem usatysfakcjonowana, stąd też przyznaję mu 8/10. Średnią całej premiery można więc zaokrąglić do 6.5/10 i myślę, że będzie to sprawiedliwy wynik. Na tę chwilę nie sposób przewidzieć, co wydarzy się dalej i nie pozostaje nam nic innego jak dać się ponieść kolejnym małym historiom. Warto wspomnieć, że w tym sezonie czeka nas ich aż 12.