Pollyanna to jeszcze jedna książka z zaszczytnej grupy klasyki literatury dziecięcej. Bardzo dobrze się stało, że została wznowiona. Wydanie jest bardzo ładne, a treść też nie najgorsza.
Pollyanna to, nie bójmy się tego napisać, swojego rodzaju amerykańska odpowiedź na Anię z Zielonego Wzgórza. Jakie będzie stosunek czytelnika do powieści E.H. Potter? Mam wrażenie, że kluczowe znaczenie ma to, czy była czytana przed, czy po Ani.
Pewne podobieństwa są i kłują trochę w oczy. Jest mała sierotka, jest zimna, zgorzkniała ciotka i społeczność małego miasteczka. Oczywiście skostniałe serca zostają odmienione za sprawą małej, radosnej dziewczynki? Spoiler? Nie. Raczej specyfika powieści dla dziewczynek przełomu XIX i XX wieku. Tym, którzy zaczną obrzucać błotem „Pollyannę”, proponuję przyjrzeć się trochę literaturze z epoki, a przede wszystkim spojrzeć na to, co obecnie jest na półkach wydawnictw. Tak, z pewnością każda z tych książek zawiera same świeże i niespotykane motywy.
Postacie, problemy, decydujące wydarzenia są podobne, bo obie powieści (w zasadzie można by tu włączyć jeszcze serię o Emilce) zostały napisane w zbliżonym celu. Miały przypomnieć ludziom, jak pięknie jest cieszyć się życiem i jak cudownie jest patrzeć na świat z optymizmem i radością dziecka, co nie zawsze wiąże się z naiwnością. Spotkałam się też z hejtem dotyczącym gry „w cieszenie się”, po którą lubiła sięgać tytułowa bohaterka. Ja w tym momencie chciałabym spytać, czym to się różni od propagowanych ostatnimi czasy dzienników wdzięczności?
Moim zdaniem brakuje takich książek, które przypominają o radości życia. Powieści, które są słodkie po prostu. Słodkie jak truskawkowe landrynki. Pollyanna przeznaczona jest zdecydowanie dla młodszych czytelników, a dla starszych też będzie przyjemnym oderwaniem od rzeczywistości.