Oczywiście nie ma sensu zbytnio się tego czepiać z uwagi na fakt, że w przypadku trzeciego sezonu sytuacja jest nieco podobna do tej z piątej serii Breaking Bad. "Nawałnica mieczy" składa się z dwóch tomów, dlatego też jest to bardziej półmetek, a nie faktyczny finał, bo ten nastąpi dopiero wraz końcem czwartego sezonu. Niemniej jednak dla wielu brak solidnego cliffhangera, który sprawiłby, że obgryzalibyśmy paznokcie ze zniecierpliwienia, będzie zapewne wadą.

Odcinek oczywiście otwiera scena rzezi dokonywanej na oddziałach Robba oraz ośmieszenie jego osoby poprzez przyszycie głowy wilkora do zwłok. Wszystkiemu przygląda się biedna Arya, w której złość i pragnienie zemsty rośnie z każdą sekundą. Cała sekwencja przedstawiona została w dość brutalny i sugestywny sposób, uświadamiając widzom, że w świecie Gry o tron marnie kończy ten, kto kieruje się sercem, a nie rozsądkiem.

Prawdę powiedziawszy te ponad 60 minut zleciało na następstwach wydarzeń z poprzedniego odcinka. Wszystko w jakiś sposób łączy się ze śmiercią Robba. Chociażby świetny dialog pomiędzy Freyem a Boltonem, w którym chlubią się swoim występkiem, jednocześnie żartując z Króla Północy. Najciekawsze jest jednak zebranie małej rady, na której Joffrey niczym dziecko, które dostało cukierka, cieszy się ze śmierci swojego wroga i po raz kolejny planuje uprzykrzyć życie Sansie. Cała scena pokazuje, że Joffrey to jedynie rozkapryszony bachor, który nie ma pojęcia o rządzeniu królestwem, a w dodatku drży przed Tywinem. W odróżnieniu od Tyriona, który nie omieszkał skrytykować nieuczciwej strategii ojca, co poskutkowało kilkoma zapadającymi w pamięć kwestiami. Bezapelacyjnie najlepszy fragment odcinka, z którym konkurować mogła jedynie Arya.

[image-browser playlist="589620" suggest=""]
©2013 HBO

Dziewczynka nie rzuca słów na wiatr i nie zamierza pozostać obojętna na krzywdy wyrządzone jej rodzinie. Przy pierwszej nadarzającej się okazji mała wojowniczka przelewa krew człowieka biorącego udział w rzezi dokonanej na jej krewnych. Tutaj plus dla twórców za sposób, w jaki to ukazano. Zero niepotrzebnej egzaltacji - szybka robota i przejście nad tym do porządku dziennego. Powoli też zdaje się nawiązywać jakąś więź z Ogarem i jestem pewien, iż to tylko kwestia czasu, kiedy nienawiść przerodzi się w swego rodzaju przyjaźń. A skoro już jesteśmy przy tym wątku, to wypada wspomnieć o motywie monety, który sugeruje, że jednym z narzędzi pozwalających Aryi dokonać krwawej wendetty może być pamiętny Mężczyzna.

Dużo mówiło się o tym, że scenarzyści zapomnieli odpowiednio zaakcentować tak istotne w Westeros prawo gościny. Finał rzuca nieco więcej światła na to, dlaczego Robb i jego ludzie dali się tak łatwo zaskoczyć. Historyjka, którą opowiada Bran, daje wszystkim do zrozumienia, że zabicie gościa pod własnym dachem to jedno z największych przewinień, jakiego może dopuścić się człowiek. Szkoda natomiast, że spotkanie z Samem potraktowano tak pobieżnie. Można było odnieść wrażenie, że wszystko rozegrało się w przyspieszonym tempie. Szczególnie wyprawa, a raczej teleportacja, za mur.

W ogóle odcinek trochę cierpi na nadmiar wątków. Upchano wszystko, co się dało, przez co wiele rzeczy zostało ledwo liźniętych. Wydaje mi się, że nic by się nie stało, gdyby z niektórych scen zrezygnować i odzyskany w ten sposób czas przeznaczyć na lepsze rozwinięcie co poniektórych fragmentów. Tortury Theona wypadają fajnie, ale z powodzeniem moglibyśmy się bez nich obejść. Wolałbym raczej, żeby udział Yary był większy, bo widok grupy najlepszych zabijaków pod jej dowództwem, z którymi zamierza odbić brata, był niezwykle klimatyczny. Ta postać zdecydowanie jest zaniedbywana, a przecież ma ogromny potencjał. Coraz mniej podoba mi się też sposób, w jaki przedstawiany jest Stannis. Za słabo nakreślono jego wewnętrzny konflikt, przez co wydaje się on być człowiekiem bardziej złym, niż jest w rzeczywistości. Zresztą na wieści od Nocnej Straży też reaguje dość obojętnie. Ta postać wymaga odpowiedniego pogłębienia, tylko jak tego dokonać, kiedy istotniejsza wydaje się rozmowa Tyriona z Sansą o łajnie.

[image-browser playlist="589621" suggest=""]
©2013 HBO

"Mhysa" to solidny odcinek, ale słaby finał, który niepotrzebnie próbuje złapać kilka srok za ogon. Powrót Jaime'a czy też trochę nazbyt patetyczne oswobodzenie niewolników z Yunkai spokojnie mogłyby poczekać do następnego sezonu. Nie ma jednak większych powodów do narzekań, bo dziesiąty epizod mimo wszystko obfitował w kilka naprawdę konkretnych scen, jak chociażby bolesne (dosłownie!) rozstanie Jona z Ygritte. Cóż, nikt nie mówił, że miłość jest czymś łatwym. Możemy narzekać, że zakończenie trzeciej serii nie spełniło naszych oczekiwań, ale prawda jest taka, że seans jak zwykle zleciał w mgnieniu oka, a myśl o rocznej przerwie najchętniej wyparłoby się z pamięci.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj