Do kina trafił nowy horror od 20th Century Studio w reżyserii Scotta Coopera. Czy jest to produkcja godna pójścia na nią do kina? Sprawdzamy.
Nienazwane miasteczko w stanie Oregon, będące miejscem akcji
Poroża, każdego przyprawiłoby o depresję. Bieda aż piszczy, zapuszczone budynki, walające się śmieci i zardzewiałe auta, brak rozrywek, brak perspektyw, a w zamkniętej kopalni Greymouth, będącej niegdyś siłą napędową regionu, lokalni dilerzy w maskach gazowych gotują metamfetaminę. To tu po raz pierwszy spotykamy Franka Weavera oraz Lucasa, jego dwunastoletniego syna, którego i tak już ciężkie życie za chwilę zamieni się w piekło. Matka Lucasa nie żyje, ojciec handluje narkotykami i znęca się nad nim oraz młodszym bratem. Gdy Frank zostaje zaatakowany w kopalni przez tajemnicze stworzenie, chłopiec sam musi zaopiekować się nim i bratem Aidenem. Zamknięty w sobie, gnębiony w szkole przez rówieśników, znosi do domu martwe zwierzęta i dokarmia nimi ukrytego w cieniu mrocznego pomieszczenia ojca, który z każdym dniem zaczyna coraz bardziej przypominać wampira lub zombie. Podejrzane zachowanie Lucasa przykuwa oko nowej nauczycielki Julii, która sama w przeszłości była ofiarą molestowania, a trauma tym wywołana ma nadal silny wpływ na jej życie. Rysunki Lucasa są bardzo niepokojące, a przeczytana przez niego w klasie bajka o trzech niedźwiedziach wywołuje w Julii silne przekonanie, że dziecku zagraża niebezpieczeństwo. Razem z bratem, pełniącym funkcję szeryfa, próbując dociec co dzieje się za drzwiami posępnego domostwa Weaverów, natrafiają na makabryczne odkrycie, które nawet sceptycznych policjantów i koronera wprawi w zdumienie.
Poroże to ubrany w metafory, nieco bardziej ambitny
monster movie, którego morderczą kreaturą staje się wyjęta prosto z indiańskich wierzeń zjawa Wendigo, przypominająca mieszankę drzewca, wilkołaka i jelenia. Monstrum jest wręcz pierwotne w swoim zachowaniu, niebezpieczne niczym dzikie zwierzę, rozrywające szponami i kłami swoje ofiary tak wściekle, że odnajdywane przez policjantów zwłoki są aż do przesady okaleczone i zdeformowane. Reżyser
Scott Cooper nie oszczędza widza i pokazuje makabrę w całej jej obrzydliwej okazałości. Brud, krew i ohyda aż wylewają się z ekranu, a smród zgnilizny można niemal poczuć w nozdrzach. Wrażenie potęgują niedoświetlone zdjęcia, utrzymane w nieco wyblakłej, zielono-brązowej tonacji. Cooper pokazuje te obrazy w bardzo zimnym stylu, niczym bezuczuciowy obserwator brutalnych zdarzeń. Wendigo jest traktowany przez niego podobnie jak ksenomorf w
Obcym, oszczędnie i tajemniczo. Gdy się wyłania, jest jak niepowstrzymana siła, siejąca na swojej drodze śmierć i zniszczenie. Jego pełną formę fizyczną zobaczymy dopiero w finale, który po tak mocnej podbudowie, niestety zawodzi oczekiwania. Owszem, dostajemy bestię w całej swojej groteskowej glorii, ale sekwencja, która mogłaby być satysfakcjonującą kulminacją, kończy się za szybko i zbyt łatwo. Nie można za to narzekać na design potwora, który w tym gatunku prezentuje się jako najciekawsza wizualnie kreatura od lat, powołana do życia za pomocą miksu porządnych efektów praktycznych i cyfrowych. Szczególnie w finale filmu wygląd Wendigo może przyprawić o koszmary. Ciężko być zaskoczonym, gdy jednym z producentów jest znany z uwielbienia do wszelkiej maści przerażających stworzeń, Guillermo Del Toro.
Gdzieś w
Porożu kryje się przesłanie ekologiczne. Wendigo niczym pałająca zemstą siła natury, nie bez powodu pojawia się akurat na ziemi należącej niegdyś do Indian, teraz zniszczonej i zatrutej. Może o tym świadczyć rozpoczynający film wiersz, jak i delikatne wzmianki w mediach o ponownym otwarciu kopalni Greymouth i sytuacji ekonomicznej w regionie. Jeśli taki był zamysł twórców, niestety ginie on pod zasnutą mgłą, ponurą atmosferą produkcji, która opowiada bardziej o ludzkim strachu, bólu i traumach z dzieciństwa. Bliźniacze wątki Lucasa i Julii traktujące o molestowaniu są głównym przesłaniem filmu; to jak radzimy sobie ze strachem i jak stawiamy mu czoła, gdzie demoniczny Wendigo może być metaforą wszystkich negatywnych emocji, które kryjemy w sobie. Dzięki tym wplecionym wątkom
Poroże nie jest tylko kolejnym horrorem o potworze, ma do powiedzenia więcej, gdy przyjrzymy się mu z bliska.
Gwiazdą filmu bezsprzecznie jest młodziutki Jeremy T. Thomas fantastycznie odgrywający jednocześnie zagubienie, przerażenie i przygnębienie, jak i determinację oraz siłę, by przetrwać wszystkie okropieństwa, jakie serwują mu scenarzyści. Łatwo jest mu współczuć i zbudować z nim empatyczną więź, ale to nie tylko zasługa skryptu, brawa należą się Thomasowi, który samym wzrokiem potrafi przekazać cały ciężar, jaki spoczywa na jego barkach. Na ekranie wtóruje mu niewidziana dawno w roli pierwszoplanowej
Keri Russell, portretująca twardą kobietę po przejściach; sceny w sklepie spożywczym, gdy Julia ukradkiem patrzy na półkę z alkoholami, ewidentnie bijąc się z myślami, są pięknym przykładem na to, jak subtelnie pokazać problem alkoholowy, bez popadania w pretensjonalność i dosłowność. W roli szeryfa zawsze gwarantujący wysoki poziom aktorstwa i chyba już do końca świata skazany na granie policjantów z wąsem,
Jesse Plemons. Jego relacja z Julią jest skomplikowana i niepozbawiona obustronnych wyrzutów i oskarżeń oraz długo ukrywanych zadr. Napięcie między ekranowym rodzeństwem jest wyczuwalne gołym okiem, ale pod warstwą bólu jest też miłość i troska.
Czy
Poroże to przerażający horror? Nie do końca. Nazwanie go przytłaczającym byłoby bardziej odpowiednie. W momentach, gdy nie straszy, nadrabia za to bezwględnością i lodowatym brakiem litości, wytwarzając w widzu uczucie beznadziei i dyskomfort. Entuzjaści momentów typu „jumpscare” nie znajdą ich tu wiele, Cooper stawia raczej na gęstą i paskudną atmosferę, strasząc bardziej tragedią życiową młodego Lucasa i okropieństwem niż wyskakującymi znienacka potworami. Miłośnicy gore i makabry powinni być jednak usatysfakcjonowani, gdyż reżyser nie hamuje się ani trochę z obrzydliwością, w centrum ekranu stawiając rozczłonkowane, gnijące zwłoki i prezentując naprawdę paskudne obrazy. Wizualna warstwa
Poroża, atakująca ośrodki wzroku galerią potworności, jest najmocniejszym elementem tego horroru i choćby dla niej warto wybrać się do kina, by na godzinę z kawałkiem zanurzyć się w brzydocie i poczuć odór zepsucia. Co wrażliwsi po seansie będą chcieli wziąć prysznic.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h