Akcja serialu dzieje się w Nowym Jorku pod koniec lat 80. Ryan Murphy wrzuca nas wewnątrz specyficznego światka, gdzie swoje miejsce odnajdują homoseksualiści, transgenderowcy i wszyscy, którzy nie do końca rozumiani są przez resztę społeczeństwa. To właśnie tutaj, podczas kolejnych organizowanych ball culture, podzieleni na frakcje mężczyźni i kobiety mogą mierzyć się w różnego rodzaju występach i być po prostu sobą. Różne środowiska i subkultury mogą brać udział w zmaganiach o uznanie przyznającej punkty jury. Punkty przyznawane są za najlepsze połączenie wyszukanych kostiumów, tańca lub po prostu widowiskowego prezentowania się na scenie. Ważny jest też głos widowni, która głośno skanduje i wyraźnie zachwycona jest wykonywanymi performansami. Już na początku odcinka dostajemy scenę, w której jeden z domów (grup biorących udział w konkursie) prezentuje swój występ w skradzionych z muzeum kostiumach. Wszystko jest niezwykle kolorowe i nakręcone z gracją, co dodatkowo fantastycznie komponuje się z klimatyczną muzyką tego okresu. A to tylko wierzchołek góry lodowej, bo bez wątpienia same występy i różnego rodzaju kategorie będą kluczowe dla Pose, ale pomiędzy tymi sekwencjami żyją też ludzie. Ryan Murphy bez najmniejszych oporów zakontraktował transgenderową obsadę (najliczniejsza w historii telewizji) i opowiedział historię ludzi, poszukujących akceptacji i samych siebie. Brzmi okropnie banalnie, ale słowo to byłoby nieadekwatne w kontekście tej produkcji. Subkultura LGBTQ prezentowana jest tutaj bez zbędnego patosu i moralizatorskich słów kojących ranione serca osób odrzucanych przez brak zrozumienia u społeczeństwa. Ryan Murphy opowiada historię (nie)zwykłych bohaterów, którzy toczą swoje życie podobnie jak każdy człowiek. Mają w tym jednak trochę pod górkę. Właśnie ta góra przynajmniej na razie nie jest zbyt stroma. Murphy nie tworzy tutaj serialu edukacyjnego, który ma udowodnić niedowiarkom, że osoby z różnych subkultur też żyją normalnie. Miałem lekkie obawy, że co kilka minut doświadczać będziemy wielu przykrych chwil dla osób z inną niż heteroseksualna orientacją. Tego w pierwszym odcinku nie ma. Bohaterowie są tutaj po prostu sobą. Jasne, jest przynajmniej jedna dość dosadna scena, w której ojciec bije swojego syna i wyrzuca go z domu zaraz po tym, jak określił swoją orientację seksualną, ale życie w Pose toczy się dalej. Pokrzywdzony bohater nie załamuje się nad swoim losem porzuconego homoseksualisty, ale stara się znaleźć sposób, by wyjść z tej sytuacji, a przy okazji nie zmieniać swojej natury. Pierwszy odcinek Pose zagrał perfekcyjnie na bardzo wielu płaszczyznach. Od przedstawienia bohaterów po nakreślenie głównych wątków okraszonych fantastyczną oprawą wizualną. Są momenty wolniejsze, ale nie brakuje też pazura i olbrzymich emocji. Mam tylko nadzieję, że wątki te nie będą zmierzać w stronę utartych klisz, bo choć teraz udaje się niekiedy wyjść obronną ręką, to niekoniecznie może być tak zawsze. W pierwszym odcinku poznajemy wspomnianą grupę nazywającą siebie Domem Obfitości (jedna z frakcji występujących w konkursach), pod przywództwem Elektry. Grupa traci jedną z członkiń, której nie podobają się zasady wprowadzane przez wspomnianą przywódczynię grupy. Postanawia więc założyć własny dom, który stanie się oczywiście rywalem dla pozostałych. Będzie to bez wątpienia kluczowy motyw serialu, ale już zacieram ręce na kolejne świetnie wyglądające bitwy na parkiecie. Ten mniej uczęszczany zakątek Nowego Jorku po prostu żyje i ten kulturowy wymiar wydaje się być niezwykle ciekawy do oglądania na małym ekranie. Jest jeszcze postać Damona, który jest wspomnianym przeze mnie chłopakiem wyrzuconym z domu. Tutaj na razie nic ciekawego się nie dzieje, ale nie można po pierwszym odcinku od razu skreślać wątku, który również ma swój potencjał. Świetnie natomiast, prezentuje się Angel grana przez Indya Moore. W swoim debiucie na małym ekranie wypada wyśmienicie, a jej wątek ze Stanem (Evan Peters) prezentuje się bardzo atrakcyjnie. Tutaj kluczową rolę odegra zapewne nie tylko pożądanie i ciekawość, ale też akceptacja i spełnienie chęci o normalnym życiu. W słowach brzmi to może patetycznie, ale znowu należy podkreślić świetną robotę twórców, którzy potrafią świetnie operować akcentami i nie zmierzać zbytnio w okolice absurdu. Pose prezentuje się wyśmienicie pod względem wizualnym. Oglądanie Nowego Jorku z nieco innej perspektywy wydaje się być niezwykle atrakcyjne, a każdy miłośnik sympatyzujący z poznawaniem różnych kultur znajdzie tutaj coś dla siebie. Ryan Murphy przygotował na pierwszy odcinek dość prostą historię, która pewnie po takich właśnie torach będzie zmierzać. Całość jednak ma w sobie ogromnego kopa, a emocje bardzo często buzują na ekranie. Wszystko oczywiście z wielką gracją.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj