Potwór we mnie opowiada historię Hannah, młodej kobiety, która wkłada całą swoją energię w projektowanie ubrań, rozwijając karierę pod okiem najbłyskotliwszych kreatorów w branży. Codzienność dziewczyny przepełniona jest więc presją i stresem, co dodatkowo podsycają jej surowi i specyficzni rodzice. Gdy pewnego dnia Hannah załamuje się przez kolejne wygórowane oczekiwania, do głosu dochodzi drzemiąca w jej wnętrzu istota, która do tej pory pozostawała uśpiona. Okazuje się, że istota ta jest zupełnie autonomiczna i ma realny wpływ na dalsze życie bohaterki – zaczyna kierować ją w mrocznym kierunku, a nawet zmieniać jej charakter. To z kolei może ściągnąć niebezpieczeństwo na wszystkich bliskich Hanny. Reżyserką i scenarzystką produkcji jest Anna Zlokovic, a w roli głównej występuje Hadley Robinson. Oryginalny tytuł produkcji to Appendage, co w dosłownym tłumaczeniu można rozumieć jako "dodatek", a w kontekście skóry – "przydatek". Jednak polski dystrybutor postawił na bardziej dosadny przekład, który zapowiada, z czym mamy do czynienia. Nie trzeba nawet oglądać filmu, by wiedzieć, co oferuje. Mamy bohaterkę i "potwora w niej" – to właśnie wokół tego zbudowana jest cała fabuła. Wszystko toczy się przewidywalnie i chronologicznie, w zasadzie bez większych odstępstw. Najpierw wraz z Hannah dowiadujemy się, że coś w niej drzemie, by następnie przejść z tym czymś do otwartej konfrontacji. Większa część filmu upływa zatem w sposób oczekiwany i prosty, wiernie trzymając się obranego przez twórców toru. W drugiej połowie otrzymujemy zaś parę twistów fabularnych, które jednak wymykają się logice, więc tak naprawdę trudno traktować je jako zaletę. Choć film opisywany jest jako horror z elementami komedii, prawdę mówiąc, nie widzę w nim nic śmiesznego. Otrzymujemy historię dziewczyny, której towarzyszy wieczne poczucie niespełnionych oczekiwań – zarówno w życiu rodzinnym, jak i zawodowym. Nic w tej fabule nie sugeruje, by była to opowieść prowadzona z przymrużeniem oka, zatem w opisie albo jest błąd, albo po prostu twórcom coś nie wyszło. Poza tym produkcja nie jest w zasadzie w ogóle przerażająca – to po prostu kolejny z tworów horroropodobnych. Sam punkt wyjścia może i stara się być oryginalny, jednak to wszystko trochę kuleje pod ciężarem patetycznego i pozornie intelektualnego "drugiego dna", które zwyczajnie tu nie pasuje. Film mógł być slasherem, mógł skupić się wyłącznie na mrocznej rozrywce, a zamiast tego próbuje przemycać głębsze wartości, ostatecznie tylko na tym tracąc. Kolejna bohaterka, która (dosłownie i w przenośni) musi mierzyć się ze swoim wnętrzem, raczej nie podbije serc widzów – a już na pewno nie przy takim budżecie. Co gorsza, nie ma tu nawet najzwyklejszych jump scare'ów czy typowych zagrywek prostego kina grozy. W zamian otrzymujemy pozornie głębokie dialogi bohaterki z potworem czy niepotrzebne kwestie światopoglądowe, które dodatkowo rozrzedzają napięcie. Jeżeli zamierzacie zabrać się za ten seans, nie radzę nastawiać się na coś wyjątkowego – przy czymś tak przeciętnym prawdopodobnie nawet nie drgnie wam powieka. Wśród nielicznych plusów tej produkcji mogę wskazać zwięzły czas trwania oraz ścieżkę dźwiękową. Film jest naszpikowany dynamiczną, pulsującą muzyką elektroniczną, która fajnie współgra z tym, co dzieje się na ekranie i rzeczywiście przykuwa uwagę. Poza tym realizacyjnie nie widzę tu większych fajerwerków. Film jest przeciętny, w prosty sposób zbudowany i równie prosto zagrany. Sam potworny towarzysz głównej bohaterki wzbudza raczej uśmiech aniżeli strach – wszystko wskazuje na to, że do jego stworzenia wykorzystano zdalnie sterowaną kukłę, co przywodzi na myśl stare niskobudżetowe filmy klasy B. Plastikowość tej kukły aż bije po oczach, a fakt, że jej usta poruszają się wyłącznie po linii góra-dół (nawet nie próbują przybierać kształtu pasującego do wymawianych słów), wypada raczej niepoważnie. Co prawda w dobie CGI takie pójście w efekty praktyczne może się wydawać czymś oryginalnym i chlubnym, ale jeśli wygląda to niezadowalająco, to chyba lepiej nie iść w tę stronę... Potwór we mnie to propozycja raczej słaba. Film nie radzi sobie ani jako horror, ani jako dramat, wymykając się chyba wszystkim gatunkom, jakie założyli sobie twórcy. Pod płaszczykiem czegoś głębszego otrzymujemy historię banalną i przewidywalną, która niczym się nie wyróżnia. Co ciekawe, produkcja jest rozwinięciem pięciominutowego odcinka programu Bite Size Halloween (także stworzonego swego czasu dla Hulu), za który odpowiada ta sama reżyserka. Można go obejrzeć na oficjalnym kanale Hulu na YouTube – jeśli zaintrygował Was sam motyw tej opowieści, prawdopodobnie to w zupełności wystarczy. Na pełen metraż raczej szkoda Waszego czasu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj