Potwory to pierwszy po szesnastu latach przerwy komiks autorstwa Windsora-Smitha i od razu taki, który podczas lektury sprawia, że najchętniej odwrócilibyśmy wzrok od przepełnionych przemocą czarno-białych plansz. W Internecie można wyczytać, że pomysł na Potwory przyszedł autorowi do głowy w połowie lat osiemdziesiątych podczas pracy nad Hulkiem. I rzeczywiście, patrząca na nas z okładki znękana twarz bohatera tej historii ma w sobie coś z Hulka, a już szczególnie w momentach, kiedy widzimy go w całej okazałości – jako praktycznie niezniszczalną, potężną istotę. Co więcej, w originie tej postaci możemy znaleźć również nawiązania do początków Kapitana Ameryki, ale jest to, można powiedzieć, origin na opak. To zaś, co dzieje się w fabule komiksu dalej, to już historia całkowicie idąca pod prąd kojarzonego z nią gatunku, można bez wahania rzec, że całkowicie antysuperbohaterska. Barry Windsor-Smith rzeczywiście zaczął tworzyć Potwory wiele lat temu, o czym możemy przeczytać na tylnej okładce z wpisu autorstwa Neila Gaimana, który dwadzieścia lat temu znał niedokończoną wersję komiksu i już wtedy zrobiła na nim wielkie wrażenie. Nie ma też sensu wnikać, dlaczego proces twórczy trwał tak długo – wystarczy przeczytać komiks, żeby zrozumieć, że tego rodzaju historia musiała rodzić się w bólach i etapami, by stać się opowieścią kompletną. Nie jest to również lektura na jedno podejście. I nie chodzi o samą objętość komiksu, tylko o siłę oddziaływania Potworów. Momentami wydaje się, że jej czytanie jest ponad nasze siły – tyle jest w niej bólu i cierpienia, że niezwykle trudno jest zrównoważyć to odrobiną nadziei. Ta historia zaczyna się w 1964 roku w Ameryce, choć chwilę przedtem kilkustronicowy prolog wrzuca czytelnika w sam środek brutalnych, poruszających scen z dzieciństwa bohatera, które naznaczą go na zawsze. Potem poznajemy Bobby’ego Baileya jako młodego mężczyznę, trudno powiedzieć czy sympatycznego, bo na początku tej historii bardziej wygląda na cwaniaczka i kombinatora, ale w rzeczywistości to tylko maska zakrywająca jego poczucie życiowej bezradności. Bobby to sierota. Postanawia wstąpić do armii i los chce, że trafia na sierżanta, który proponuje mu udział w specjalnym projekcie.
Źródło: Mucha Comics
+3 więcej
Ów projekt pod nazwą Prometeusz okazuje się mieć nazistowską genezę i finalnie zmienia Bobby'ego w monstrum, choć autor komiksu łaskawie oszczędza nam szczegółów tej przemiany. Jednak prowadzenie tej historii jest tak sugestywne, że oczami wyobraźni widzimy same najgorsze z rzeczy, jakie przytrafiły się Bobby’emu podczas eksperymentu. A to tak naprawdę dopiero początek koszmaru i zarazem opowieści, która schodzi z utartej gatunkowej ścieżki i zabiera nas w podróż wyboistą drogą od wstrząsu do wstrząsu. Nic nie jest tu takie, jak podejrzewaliśmy, że będzie. Poczynając od losów sierżanta McFarlanda, który wysłał Bobby'ego na eksperyment i kierowany wyrzutami sumienia i podejrzeniami co do charakteru Prometeusza próbuje odnaleźć chłopaka. Jego losy, a także losy matki, ojca Bobby'ego i istotnych pobocznych bohaterów splatają się w Potworach nićmi nieuchronnego fatum, które również czytelnikowi każe w stopniu niemal równym bohaterom przeżywać kolejne wydarzenia.
W dużej mierze jest to podróż ku przeszłości, bo Windsor-Smith, aby pokazać pełnię losów Bobby’ego – co go stworzyło, co go naznaczyło – postanawia po prostu powiedzieć wszystko, bez niedomówień. Zabiera nas do pełnego przemocy domu chłopaka, który zmienił się w taki po powrocie jego ojca do Ameryki, z pewnych powodów bardzo długo po zakończeniu drugiej wojny światowej, w której brał udział. Poznajemy dogłębnie historię Janet Bailey, matki Bobby'ego – zarówno w czasie nieobecności męża, jak i po jego powrocie. Co więcej, poznajemy również historię rodziny sierżanta McFarlanda, którego bliscy cierpią, podczas gdy on sam pogrąża się w szaleńczej obsesji. Poznajemy również losy pomagającego Janet funkcjonariusza policji Jacka Powella, dla którego matka Bobby'ego stanie się bardzo ważną osobą. Dowiemy się też, dlaczego Tom, ojciec chłopca, tak bardzo zmienił się po powrocie z Niemiec, a także tego, w jaki sposób Oscar Friedrich sprawujący pieczę nad projektem Prometeusz trafił do Ameryki. Ta podróż w przeszłość jest z każdym elementem coraz bardziej zatrważająca – niczym podróż do kresu nocy. Do miejsca, w którym już tylko śmierć może być wyzwoleniem. Tysiące czarnych kresek, którymi są wypełnione Potwory, bo Barry Windsor-Smith cyzelował tu praktycznie każdy kadr, składają się na wizję, która zaczyna się niczym superbohaterska historia, ale ucieka jak najdalej od tych gatunkowych okowów.  Trzeba wnieść w nią ogrom czytelniczego wysiłku, przejść przez jej kolejne etapy, niemal wejść w głowę Janet, której zapiski to wysokiej próby portret pogrążonej w samotności  kobiety, i wreszcie dotrwać do finału mamiącego nas transcendencją i coraz większą ilością bieli w tej czarnej z ducha historii. Po lekturze zastanawiamy się, o czym jest właściwie ta historia poukładana z nieoczekiwanych literacko-gatunkowych klocków, bo przecież głównego bohatera jest w niej najmniej. Jego losy poznajemy głównie z perspektywy innych postaci, a tak naprawdę nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, czego on sam doświadczył. Tropy artystyczne w Potworach są jak najbardziej widoczne – od losów monstrum Frankensteina, po Logana z przywołanego w nagłówku Weapon X. Jednak najlepiej los Bobby’ego określa nawiązanie na malutkim kadrze z trzysta pięćdziesiątej dziewiątej strony do słynnego malarskiego dzieła Andrew Wyetha, Świata Krystyny.  Po lekturze, wciąż myślami przebywając w świecie Bobby’ego, trudno pozbyć się tego obrazu sprzed oczu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj