Każdy z widzów doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jaki hype panował przed pojawieniem się tej produkcji. Widać to było także w opiniach redaktorów Hataka, którzy z entuzjazmem patrzyli na doniesienia z planu, pierwsze zwiastuny i opisy fabularne. Tymczasem powrót Coulsona - mimo że udany i jak najbardziej wskazany - obnażył pomysłowość twórców, a raczej jej brak. Wytłumaczenie, na które wszyscy liczyli, było idiotyczne, choć wcale nie jest pewne, że ostateczne. Po początku dwunastego odcinka widać, że z czasem pojawić się mogą jakieś nowe tropy. 

Najnowszy epizod sponsoruje literka "A" jak "Akademia". Agenci muszą wrócić do Akademii, gdyż dzieją się tam złe rzeczy. Ktoś czyha na życie studentów, bawiąc się wynalazkiem opartym na projekcie Fitza i Simmons - urządzeniem zamrażającym. Bohaterowie muszą wkroczyć do akcji.

Sam pomysł wykorzystania powrotu do Akademii jest jak najbardziej ciekawy; mamy okazję lepiej poznać struktury zaplecza S.H.I.E.L.D. Gorzej jest niestety z wykonaniem. Główną rolę w odcinku odgrywa najbardziej irytujący duet wszech czasów, czyli właśnie Fitz i Simmons. Plusem jest ograniczenie udziału Warda, ale serwowanie w zamian dwójki naukowców nie jest najlepszym pomysłem. Ich motywująca przemowa wypada trochę śmiesznie, a starania odkrycia, o co we wszystkim chodzi, raczej nie przekonują nas do agentów. 

[video-browser playlist="635518" suggest=""]

A mogłoby być całkiem dobrze. Opakowanie wszystkiego w płaszczyk kryminału i przesłuchiwania świadków doskonale by się sprawdziło. Zamiast tego od początku możemy się domyślać, że za wszystkim stoi nieprzystępny i genialny dzieciak, który jest sterowany przez kogoś wyżej. A jak nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze, tak więc i tym razem w tle widoczna jest kasa oraz tajemniczy biznesmen, który ma konszachty z jeszcze bardziej tajemniczym Jasnowidzem. 

Wszystkie te drobne elementy sprawiają, że trudno traktować odcinek (oraz produkcją jako całość) poważnie. Da się to jednak przeżyć, wszak serial Marvela od dawna dryfuje w niebezpieczną stronę autoironii i parodii superbohaterskiej, gorzej jest, kiedy dochodzą elementy stricte poważne, które brzmią absurdalnie. Przykładem może być tajemnicza przeszłość Skye. Obiekt obcego pochodzenia, którego broni cała agencja i wszyscy dookoła giną? Serio? Wiadomo, że Marvel otwiera swoje uniwersum na kosmos (nie tylko Thora, ale przede wszystkim Guardians of the Galaxy), tylko czy robienie ze Skye kosmitki cokolwiek rozwiąże? Jeżeli Whedon ze spółką nie mają na to pomysłu, może wyjść coś absurdalnego. 

Nie wiem, co mam sądzić o Agentach T.A.R.C.Z.Y.. Z jednej strony za całą produkcją stoi Joss Whedon, a to przecież on stworzył Avengersów i czuwa nad uniwersum. Z drugiej po dwunastu odcinkach można na palcach jednej ręki wyliczyć momenty naprawdę dobre. Nadal nie zawodzi oprawa techniczna. Burza lodowa została wykonana bardzo ładnie i widać budżet ładowany w produkcję. Cóż jednak z tego, skoro wątpliwe rozwiązania fabularne nie sprzyjają rozwojowi uniwersum, a wręcz się z nim momentami kłócą i niepotrzebnie komplikują pewne rzeczy? Wychodzi często na to, że uniwersum serialu stoi trochę obok tego kinowego, choć Marvel robi wszystko, by przekonać widza, że tak nie jest. Szkoda, bo Arrow pokazało, że da się zrobić dobry i ciekawy serial o superbohaterze - nawet z mniejszym budżetem. Oby kolejne produkcje Marvela w telewizji były bardziej udane, a "Agenci..." się z czasem rozkręcili. Na razie jest śmiesznie (choć pewnie niezamierzenie) i dziwacznie.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj