Są wśród nas Czytelnicy, którzy chcieliby, aby Frank Miller albo przestał dłużej tworzyć komiksy, albo chociaż raz na zawsze zerwał z pozbawionymi większego sensu próbami wyciskania ostatnich soków z uniwersum stworzonym przez niego w legendarnym Powrocie Mrocznego Rycerza. Chyba nikt nie ma bowiem wątpliwości, że słynny twórca, delikatnie rzecz ujmując, nie znajduje się obecnie w swojej optymalnej formie artystycznej. Niestety, śpieszę donieść, że najnowszym na to dowodem w obrębie polskiego rynku jest wydany pod koniec zeszłego roku komiks Powrót Mrocznego Rycerza. Złote dziecko. Miller raz jeszcze powraca do ikonicznego cyklu i po raz kolejny zalicza w nim twórczą wywrotkę. Pal już licho przedziwny pomysł na fabułę historii i podsuwanie czytelnikom pytań i odpowiedzi, których ci właściwie w żadnym stopniu nie oczekiwali. O tym, z jak złym tomem mamy do czynienia, świadczy głównie to, że jego najmocniejszym punktem jest zmieszczenie opowieści na ledwie 80 stronach. Jeszcze jedna groziłaby zapewne ogromnym bólem głowy.  Streszczenie fabuły recenzowanego albumu staje się zadaniem iście karkołomnym. W gruncie rzeczy jest to bowiem historia zasadzająca się na dwóch większych naparzankach: Carrie Kelley z Jokerem i jego rzezimieszkami oraz Jonathana Kenta i córki Supermana, Lary, z podrasowaną na poziomie mocy wersją Darkseida. Oczywiście Miller nie byłby sobą, gdyby w tle wydarzeń nie naszkicował większego niż życie politycznego kontekstu, tym razem powiązanego z kondycją Stanów Zjednoczonych za kadencji Donalda Trumpa (będącego w tej opowieści, bez wchodzenia na terytorium spoilerów, istotną postacią). Na papierze zderzenie tak wyrazistych złoczyńców jak Darkseid i Joker z tytułowymi "złotymi dziećmi" mogło prezentować się dobrze, ale w samym komiksie wypada kuriozalnie. Przede wszystkim dlatego, że Miller obecność większości postaci postrzega jedynie jako pretekst do zbudowania własnego komentarza do sytuacji społeczno-politycznej w USA. Z żadnego zadania nie zdołał się jednak wywiązać choćby poprawnie. 
Źródło: Egmont
Szwankuje tu niemal wszystko. Joker staje się karykaturą samego siebie, Darkseid w pierwszej kolejności pełni funkcję worka treningowego dla młodego Kenta i Lary, a dwoje ostatnich do spółki z Kelley udaje dojrzalszych, niż w rzeczywistości są. Postaciom brakuje psychologicznej głębi, nie mówiąc już o planie czy strategii. Jeśli jakieś wizje w tej opowieści się ścierają, zbudowane są na topornych opozycjach, jak choćby w przypadku idealizmu Carrie i wydumanej protekcjonalności na modłę córki Supermana. Katastrofalnie prezentuje się siermiężny komentarz do społeczno-politycznych przemian w Stanach Zjednoczonych; niemalże od początku wiemy, komu w tej materii kibicuje Miller. Bodajże najgorsze jest to, że scenarzysta w wielu miejscach wydaje się przybierać taką pozę, jakby przedstawione wydarzenia najbardziej cieszyły nie potencjalnego odbiorcę, a jego samego. W dodatku objętość tomu sprawia, że żaden z wątków nie może dostatecznie wybrzmieć - właściwie każdy pada ofiarą skrótowości i agresywno-pompatycznej maniery twórcy. Porzućcie wszelką nadzieję; po lekturze i tak nie będziecie w stanie odpowiedzieć na pytanie, "co autor miał na myśli?".  Odpowiedzialny za ilustracje Rafael Grampa najlepiej radzi sobie tam, gdzie próbuje naśladować graficzne dokonania Millera z coraz odleglejszej przeszłości. Niestety, nawet tymi zabiegami nie jest w stanie przykryć wrażenia, że poszczególne plansze na poziomie wizualnym żyją swoim życiem, co akurat w tym przypadku nie należy traktować jako zalety. Z niejasnych przyczyn na każdy dobry rysunek przypadają dwa czy trzy znacznie mniej udane; trudności w odbiorze sprawia przede wszystkim postać Jonathana Kenta i dziwny sposób na ekspozycję jego górnych partii ciała.  Powrót Mrocznego Rycerza. Złote dziecko to komiks, o którym trzeba jak najszybciej zapomnieć. Nazwijmy rzeczy po imieniu: jeśli Millerowi wpadną do głowy kolejne pomysły na eksploatację uniwersum, w przyszłości legenda tej wersji Batmana i jego świata może po prostu upaść. Artysta już wcześniej wydawał się odcinać kupony, teraz zaczął wbijać gwoździe do trumny. Z uporem maniaka, jako bodajże ostatni wierząc, że ta opowieść potrzebuje jeszcze jednego rozdziału. I tak bez końca, z ogromną szkodą dla kolejnego pokolenia fanów. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj