Roy Pulver (Frank Grillo) przeżywa swój prywatny Dzień Świstaka. Utknął w zapętlonym dniu, z którego nie może się wydostać. W odróżnieniu od Phila z komedii Harolda Ramisa, Roy nie wiedzie spokojnego życia. Każdy poranek rozpoczyna od walki z facetem próbującym go zabić za pomocą maczety, a za oknem jego mieszkania pojawia się helikopter z działem maszynowym skierowanym wprost w jego okna. Gdy jakimś cudem uda mu się to przeżyć, to na mieście czekają następni przeciwnicy pragnący jego śmierci. Krótko mówiąc: jego życie przypomina porąbaną grę komputerową. Takie skrzyżowanie Double Dragon z GTA V. Za tym wszystkim stoi pułkownik Clive Ventor (Mel Gibson), dla którego pracuje była ukochana naszego bohatera, Jemma Wells (Naomi Watts). Czy przebicie się przez armię wyszkolonych zabójców i pokonanie ich bossa przerwie cały proces i pozwoli Royowi normalnie żyć? Może, ale to zadanie raczej do najłatwiejszych należeć nie będzie. Poziom mistrza w założeniu ma nawiązywać do gier, w które graliśmy na automatach na przełomie lat 80. i 90. Muszę przyznać, że scenarzysta takich filmów jak Uncharted, Bad Boys for life czy Przetrwanie, czyli Joe Carnahan, fajnie to sobie wymyślił pod względem wizualnym. Jako reżyser filmu nie brał większego udziału w pisaniu scenariusza, ale doskonale wczuł się w nastrój. Potrafił uchwycić klimat starych gier i podpiąć go pod swoją produkcję. Dzięki temu dostajemy niebanalne kino akcji, potrafiące zaintrygować widza. Jesteśmy ciekawi, jak to wszystko się skończy. Kibicujemy głównemu bohaterowi w jego walkach. Wkurzamy się, gdy ten przegrywa i musi od początku pokonywać całą drogę do danego przeciwnika. Ja tak samo się denerwuję przy każdej grze, gdy dany poziom muszę pokonywać po kilkanaście razy. A trzeba pamiętać, że droga Roya przypomina stare gry, w których opcja autozapis nie była przewidziana. Scenariuszowo film ma niestety spory problem, którym jest finałowy akt. Twórcy postanowili odejść od kina akcji i na samym końcu zaserwować nam jakiś dramat familijny, w którym ojciec postanawia nawiązać silniejszą więź z synem. Tak więc cała akcja nam gdzieś ucieka, bo mamy ciepłe rozmowy rodzicielskie podczas gry w Street Fightera II. Gdyby nie ten powolny i nudny pomysł, byłaby to produkcja idealna na odstresowujący sobotni wieczór. Niestety, ktoś postanowił, że spróbuje wycisnąć z widzów kilka łez, a i głównemu bohaterowi nada pewnej głębi, której tak naprawdę wcale nie potrzebował. Zabieg okazuje się porażką. Nagle czujemy się tak, jakby ktoś zmienił kanał i puścił zupełnie inny film. Niby ci sami aktorzy, ale produkcja o zupełnie innym charakterze.   Poziom mistrza został zrealizowany w klimacie dobrego starego kina akcji, w którym główny bohater nie patyczkuje się z przeciwnikami, tylko spuszcza im solidne i widowiskowe manto. Frank Grillo potrafi przekonująco zagrać takich twardzieli. Ma w sobie pewną charyzmę, której brakuje wielu aktorom aspirującym do tego, by zostać gwiazdami kina akcji. Problem jest za to z castingiem drugiego planu. Ken Jeong czy Annabelle Wallis nie budzą moich zastrzeżeń, bo w sumie nawet dużo do zagrania nie mają. Wallis gra po prostu ładną dziewczynę i na tym jej rola się kończy. Jednak osadzenie Willa Sasso kojarzącego się z niezbyt rozgarniętymi bohaterami z głupkowatych komedii w roli twardego przybocznego głównego czarnego charakteru jest dla mnie chybione. Facet w żadnym momencie nie wzbudza grozy, a ma to robić. Jest to jeden z tych aktorów, który za szybko nie ucieknie swoim wizerunkiem od tandetnych sitcomów. Obsadzenie go w takiej roli automatycznie zabija cały wątek. Na koniec dochodzimy do wisienki na torcie, czyli Mela Gibsona w roli głównego przeciwnika. I tu też rozczarowanie, bo Mel na ekranie może jest z 10 minut. Tak hucznie zapowiadana rola i mocno eksponowana na etapie promocji okazuje się malutką rólką. Ciekawie zagraną, ale niewielką. Może nawet mniejszą od tej w Zabójczym Żywiole, w której Gibson praktycznie nie wstaje z fotela. Wychodzi na to, że ten niegdyś wspaniały aktor obecnie odcina tylko kupony od dawnej sławy, przyjmując wszystko, co mu się proponuje. Szkoda.
fot. Collider
Na otarcie łez muszę napisać, że wizualnie film prezentuje się dobrze. Walki nie wyglądają jak wyciągnięte z serialu Power Rangers. Efekty specjalne zostały dopracowane i widać, że nie szczędzono na nie pieniędzy. Jedynie scenariusz zawodzi, ale tego fachowcy od wybuchów, pościgów i ciekawych choreografii walki raczej nie naprawią. Nowa produkcja Carnahana miała potencjał, by być porządnym kinem akcji w starym stylu. Niestety, ostatni akt jest tak przekombinowany i oderwany od całości, że wszystko niweczy. Tym samym Poziom mistrza staje się kolejnym filmem z Melem Gibsonem, w którym praktycznie nie ma Mela Gibsona.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj