Pozostawieni ("The Leftovers") to produkcja naprawdę wyjątkowa. Dziesięć godzin – tyle (a nawet mniej) wystarczyło, by przekonać mnie do tego, że mamy styczność z czymś niezwykłym. Z czymś, co opisuje się, zadając pytania, a nie używając orzeczeń. Czy 2% ludzi to dużo? Czy takie wydarzenie może zmienić losy ludzkości? Czy działania Winnych Pozostałych mają jakiś sens? Czy Wayne naprawdę leczy uściskami? Co Ty byś zrobił? Gdzie są "porwani"? Czy na którekolwiek z tych pytań da się udzielić jednoznacznej odpowiedzi? Prawdopodobnie nie. Ale to nie szkodzi – od tego mamy duet Lindelof-Perrotta.
I bynajmniej nie chodzi tu o odpowiedzi – bo nagle okazuje się, że te nie mają znaczenia. Czy Gladys została zabita przez Winnych Pozostałych? Jakie to ma znaczenie? Czy Wayne jest oszustem? Czy Kevin jest wariatem? To wszystko gdzieś ucieka w momencie, w którym misja WP zostaje wreszcie spełniona – po ponad trzech latach Porwani WRACAJĄ! Ale wracają tylko po to, by przypomnieć o tym, że ich nie ma, że nigdy nie wrócą. I pomimo tego, że nigdy nie zostanie to wyjaśnione, to jednak pamiętać o tym trzeba. Cytując motyw muzyczny z ostatniego odcinka pierwszego sezonu: "Nic innego się nie liczy".
[video-browser playlist="633331" suggest=""]
Nadal zastanawiam się, czy Winni Pozostali są negatywnymi bohaterami. Czy rzeczywiście 14 października jest tak błahym wydarzeniem, by móc o nim zapomnieć? Czyż nie są oni jedynym rozwiązaniem dla tych, którzy nie potrafią sobie poradzić ze stratą, a co za tym idzie – z nowym światem? Bezczelnie pakują się w życie innych ludzi, nie pozwalają ruszyć dalej, wbijają szpilę tam, gdzie boli najbardziej. To okrutne, oczywiście, ale czy to nie jedyna prawdziwa rzecz, która dzieje się w tym serialu? Gdyby nie Winni Pozostali, równie dobrze serialu mogłoby nie być. To oni napędzają wszystko, co dzieje się w Pozostawionych, ale to nic dziwnego – oni są przecież dziećmi 14 października.
Skupmy się jednak przez chwilę na samym finale. Znajdujemy się w tym samym momencie co trzy tygodnie temu – Kevin stoi nad zwłokami Patti, która popełniła samobójstwo, próbując coś udowodnić. W tym momencie miał coś zrozumieć, a raczej przypomnieć sobie coś, co już od dawna rozumiał. To był bardzo interesujący cliffhanger. Kevin porwał i pobił przywódczynię Winnych Pozostałych, doprowadzając przy okazji do jej śmierci. Jego sumienie i moralność nie pozwala mu wrócić do Mapleton, jakby nic się nie stało. A przecież w jego mieście pewnie świętowaliby to wydarzenie, a samego Kevina traktowali jak bohatera, czyż nie? Prosi on jednak o pomoc Matta, razem odprawiają pogrzeb, po czym udają się do pogrążonego w chaosie Mapleton.
Momentów, które stworzyły finał 1. sezonu, nie da się policzyć na jednej ręce – począwszy od wybornej czołówki przez wyprawę Winnych Pozostałych przy akompaniamencie "Nothing Else Matters" Metalliki w wersji smyczkowej po wszystko to, co wydarzyło się w ciągu następnych 40 minut: powrót "porwanych", scena pogrzebu Patti, momenty "spowiedzi" i snu (!!!) Kevina, śmierć Wayne’a, no i ostatnia sekwencja, kiedy Mapleton szaleje w reakcji na działania Winnych Pozostałych. To tak, jakby twórcy wszystkie najlepsze pomysły zostawili na koniec, ale przecież co tydzień widzieliśmy równie wybitne rzeczy. Gdy Laurie krzyczy "Jill!", wypowiadając rozpaczliwie swoje pierwsze słowa, gdy Kevin oblewa swoją głowę wodą niczym ktoś nawrócony i opowiada o tym, co go spotkało parę minut, dni i tygodni po "nagłym porwaniu", a Tom wraca jak tytułowy syn marnotrawny do Mapleton, to wiem, że każda sekunda w Pozostawionych była cenna i ważna; każda z nich doprowadzała do perfekcyjnego rozwiązania, jakim były ostatnie sceny rozpoczynające się od listu Nory.
[image-browser playlist="582215" suggest=""]
Jeszcze parę dni temu pisałem, że 1. sezon nie skończy się tak jak książka. A jednak! Oczywiście więcej jest różnic niż podobieństw, jeśli chodzi o porównania do powieści Perrotty, aczkolwiek sens pozostaje ten sam. Bo co nam pozostaje, gdy tracimy bliskich, gdy świat spowija chaos i nikt, dosłownie nikt nie staje po naszej stronie? I gdy wypowiadałem razem z Norą znane mi z książki zdanie: "Look what I found", to poczułem, że oglądam wreszcie dzieło, które przemawia do mnie w każdej swojej sferze. Prosto, mocno, bezlitośnie! Bo w Pozostawionych nie ma skomplikowanych rzeczy. To bardzo prosta historia o ludziach, którzy starają się żyć dalej po czymś, co powinno ich całkowicie zniszczyć. Jedni wariują, inni starają się zapamiętać, jeszcze kolejni – zapomnieć. Gdzieś jednak w każdym kryje się chęć powrotu do normalności. Czy nie tego właśnie życzył sobie Kevin podczas spotkania z Wayne'em? By wszystko było wreszcie w porządku?! Dlatego właśnie mamy takiego głównego bohatera – starającego się wyjaśnić świat w najprostszy sposób, żyjącego tak, jak my żyjemy. Cała reszta to panorama postaw, które narodziły się po 14 października – Winni Pozostali przypominający o "nagłym porwaniu", Matt udowadniający, że to nie było tzw. Porwanie Kościoła (które zabiera ludzi najbardziej pobożnych), Nora, która straciła całą rodzinę, a razem z tym chęć do życia czy Wayne ślepo wierzący w swe nadprzyrodzone moce. Dlatego jesteśmy Kevinem, bo musimy być świadkami nowego świata, nie będąc przy tym tworem tego strasznego wydarzenia. Dlatego jesteśmy Kevinem, by wszystko naprawić i by nadal mieć nadzieję na lepsze.
Bo to świadczy o potędze serialu HBO, który pokazuje innym produkcjom środkowy palec – nie trzeba mieć antybohatera, by zafascynować publiczność. Nie trzeba strzelanin, horrorów, wampirów czy shockerów, by stworzyć historię tak potężną, że nie można oderwać się do telewizora. Odniesień filozoficznych i religijnych, jak to bywa u Lindelofa, jest oczywiście mnóstwo, ale wszystko ostatecznie sprowadza się do jednej, bardzo prostej rzeczy: do tego, by wszystko naprawić.
Czytaj również: "Pozostawieni" - książka a serial
Tak więc Kevin, wracając do Mapleton, zastał najgorszy ze swoich koszmarów – eskalację konfliktu, którego zalążki widzieliśmy już w pilocie podczas parady, która zamieniła się w walkę mieszkańców z Winnymi Pozostałymi. Miasto zmieniło się w pogorzelisko i stało się świadkiem braku cierpliwości – bo nawet jeśli ludzie nie chcą zapomnieć, to na pewno nie chcą, by cały czas im o tym przypominano. Ale gdy już wszystko zostało do cna spalone, łącznie z tymi, co odeszli lata temu, jedyne, co ocalało, to pocałunek ojca w czoło córki, pojednanie matki z synem i oswojony pies plątający się po ulicy. To, co zostało, to wiara, że jutro będzie lepiej. To zdemaskowanie fałszywych doktryn i odkrycie prawdy o samym sobie. To wreszcie znalezienie małego dziecka na schodach przed domem ukochanego, którego chciało się opuścić. Wiecie, co to jest? To nadzieja.
Do zobaczenia w 2. sezonie.