„Niech to pozostanie tajemnicą” – to bardzo prosty komunikat, który „The Leftovers” przekazują swoim widzom na samym początku drugiego sezonu. Zmieniona czołówka, która w kompletnie innym klimacie opowiada tak naprawdę o tym samym wydarzeniu, potrafi wkurzyć swoją swojskością i lekkością. Potrafi też zauroczyć i poruszyć, jeśli tylko da się jej szansę. I najwyraźniej taki też jest pierwszy odcinek drugiego sezonu. Jedna z anegdotek z planu „Pozostawionych” dotyczy jednego z pierwszych spotkań Damona Lindelofa i Toma Perrotty przy pisaniu drugiego sezonu. Gdy duet zastanawiał się, od czego zacząć, autor literackiego pierwowzoru stwierdził, że serial powinien zaczynać się od słynnego „Poprzednio w…”, pytanie jednak, jak bardzo w czasie powinni się cofnąć. To, co początkowo było jedynie żartem, szybko stało się punktem zaczepienia do opowiadania nowej historii – przedstawienia nie tylko nowego miejsca, ale także ukazania szerszej perspektywy. Twórczy duet poszedł bardzo daleko, rzucając widza na głęboką wodę – nie zajmujemy się tutaj tragedią (a raczej cudem) w małym miasteczku, lecz dźwigamy na swoich barkach sens życia i los całej ludzkości. Ten dziesięciominutowy prolog to odważna rzecz, która bez dialogu próbuje wytłumaczyć świat przedstawiony w serialu HBO. Gdy bohaterce sprzed oczu znika grupa jej towarzyszy, nie rozumie ona, dlaczego tak się stało; może jedynie przerzucać kamienie, co prawdopodobnie okazałoby się syzyfową pracą. Dlatego z czasem pozostaje jej jedynie wpatrywanie się w zasypaną jaskinię – jedyny świat, który do tej pory znała… dopóki nie ujrzy znaku, za którym mogłaby podążać. [video-browser playlist="752438" suggest=""] W podobnej sytuacji znajdują się bohaterowie „The Leftovers”… i znów nie chodzi tutaj o Kevina, Norę czy Jill, ale o całą ludzkość, która w jednakowy sposób została potraktowana. Poza jedną anomalią, którą jest miasto Jarden w Teksasie. Dlatego też dla wielu miejscowość ta staje się miejscem świętym – miasteczko, w którym nikt nie został porwany 14 października 2012 roku, musi mieć w sobie magiczną moc, która ochroniła je przed bożym gniewem… albo błogosławieństwem. Jeśli więc popatrzymy na to z tej drugiej strony, Jarden okazałoby się miejscem przeklętym i bezbożnym. Przez mieszkańców jednak miasto jest traktowane bardzo protekcyjnie. Nic w tym dziwnego – to świetny pomysł na biznes, ale znacznie więcej rzeczy wymaga ochrony i opieki. W Jarden wykreowała się specyficzna kultura – kultura ocalenia, która przejawia się z utworze śpiewanym przez chór, do którego należy Evie, a także podczas mszy. Przejawia się także w zachowaniu Johna Murphy’ego, który wrogo podchodzi do każdej nowej rzeczy, nieważne, czy są to paranormalne zdolności przyjaciela czy nowi sąsiedzi. John zresztą nie jest sam – całe miasto, pomimo tego, że na pierwszy rzut oka wydaje się być spokojnym i radosnym miejscem, zdaje się być jedną wielką sektą, znacznie groźniejszą niż Winni Pozostali. Skupmy się jednak dokładniej na wydarzeniach z odcinka. W oczy rzuca się przede wszystkim to, że to kolejny epizod skupiony na konkretnej postaci, a dokładniej – postaciach (podobnie jak w odcinkach 3 i 6 pierwszego sezonu). Tym razem twórcy skupiają się na wspominanej już rodzinie Murphych, co jest bardzo dobrym zarysowaniem tego, jak Jarden wygląda i funkcjonuje. Jest też niezłym wprowadzeniem rodziny Garveyów do miasteczka – z punktu widzenia kogoś, kto chce to miejsce bronić za wszelką cenę. Tym ciekawszy jest to zabieg, bowiem widzimy, jak bardzo podobnymi postaciami jest Kevin i John. Pomijając tak oczywiste podobieństwo jak wygląd ich rodzin, dwójka bohaterów pracuje w służbach mundurowych (policja, straż pożarna), spotykają ich podobne sytuacje (dokuczające im zwierzęta, łyżka w młynku w zlewie, która przypomina zgubiony przez Kevina pączek w opiekaczu), a nagłe zniknięcie dotknęło ich bardziej, niż chcieliby się do tego przyznać. To powoduje, że relacje między nimi będą wyjątkowo interesujące. Jest jednak jeszcze jedna rzecz, która prawdopodobnie w ciekawszy i poważniejszy sposób połączy nie tylko dwójkę mężczyzn, ale wszystkich bohaterów „Pozostawionych” – bardzo szybko Perrotta i Lindelof zdecydowali się na kolejne, typowe przede wszystkim dla twórcy „Lost” zagranie, czyli wprowadzenie następnego niewytłumaczalnego wydarzenia do świata bohaterów. Zresztą nie jedynego, bo przecież poza ostatnimi scenami odcinka „Axis Mundi” z tyłu głowy kołata się masa pytań, jak choćby "Dlaczego z Jarden nikt nie zniknął?” albo „Kim jest człowiek, któremu Michael przynosi jedzenie?” czy „Skąd wziął się ptak w wykopanym z ziemi pudełku Eriki?”. Jak już wspomniałem na początku recenzji, można się albo w tym zakochać, albo to znienawidzić. [video-browser playlist="752439" suggest=""] Lindelof świetnie wyłożył sens całego serialu. Dopóki bohaterowie nie będą potrzebować wyjaśnień, „The Leftovers” pozostaną im wierni i nie będą się na to silić. Możemy więc wnioskować, że zdarzenie z końca „Axis Mundi” będzie domagało się wytłumaczenia. Jednak wcale nie jest powiedziane, że otrzymamy jakiekolwiek odpowiedzi. Ci, którzy dotrwali do tego momentu, w którym się znajdujemy, dobrze już wiedzą, że „The Leftovers” to znacznie więcej niż serial oferujący rozwiązania. To dzieło zadające pytania, a odpowiedzi nie otrzymamy od twórców, gdyż prawdopodobnie – tak samo jak bohaterowie i my, widzowie – ich nie znają. Kolejnym więc (być może najważniejszym) pytaniem, które na początku drugiego sezonu powinniśmy sobie zadać, jest to, czy nam taki stan rzeczy odpowiada.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj