Ciebie błagam o pomoc. Bez echa. Stałem, a nie zważałeś na mnie. Stałeś się dla mnie okrutny. Uderzasz potężną prawicą. Porywasz, zezwalasz unosić wichrowi, rozwiewasz moją nadzieję. Wiem, że mnie prowadzisz do śmierci, wspólnego miejsca żyjących. Cudem uratowany od niechybnej śmierci lew, który w podstarzałym wieku zapłodnił wszystkie lwice na Safari w Los Angeles stał się krajową sensacją. O Frazierze powstały pieśni, koszulki, a nawet film fabularny w 1973 roku. Powstały także trupy, które, świętując płodność lwa, podróżują po całym świecie, co jest tylko kolejnym pretekstem do urządzania dzikich orgii. Ale to nie jest najdziwniejszy element tego odcinka. W czasach, gdy odliczane są kolejne dni do nieuniknionej Apokalipsy, ludzie zaczynają wariować. Są skłonni dokonywać rzeczy, które wiążą się z poważnymi konsekwencjami, podejmują lekkomyślne decyzje albo działają w afekcie. Jeden z Francuzów na przykład, postanowił odpalić nuklearny pocisk, który eksplodował na niezamieszkanej wyspie na Pacyfiku (Lost). Do tego winowajca – jeden z członków załogi łodzi podwodnej – w momencie odpalenia rakiety był nagi. Ale to nie jest najdziwniejszy element tego odcinka. Co nie powinno zresztą dziwić, przecież epizody o Matcie zawsze balansują na granicy zdrowego rozsądku. Wpisanie biblijnych przypowieści do współczesnego, acz nieracjonalnego świata zawsze tworzy pewien dysonans u widza, sprzeczności, które targają także samym bohaterem. I tak jak my uznajemy jego historię za martyrologiczną, tak samo Matt uważa siebie za męczennika w służbie Większej Sprawy. Już w odcinku Two Boats and the Helicopter poznaliśmy bohatera jako człowieka ogromnej wiary, zaangażowanego, ale również kontrowersyjnego w swoich przeświadczeniach. Jako jedyny z głównych bohaterów The Leftovers zamiast podważyć swoje dotychczasowe przekonania, po 14 października jeszcze bardziej je zradykalizował, co jest kolejnym trafnym spostrzeżeniem Toma Perrotty, który wykreował świat w swej powieści. Matt był więc Hiobem. Był także Józefem poszukującym schronienia dla swojego nienarodzonego jeszcze dziecka. Przyjął cierpienie innych ludzi na swoje barki, licząc, że w końcu objawi mu się cel jego wędrówki – powód, który nadał by sens jego wysiłkom. I to się udało wraz z powrotem jego żony do pełni sił, czyli cudem, którego nikt się nie spodziewał. Jak po takim doświadczeniu nie popaść w jeszcze większe uwielbienie w wyższą siłę… i siłę swoich możliwości? Problem w tym, że choć nadnaturalne zdarzenia wokół Matta wydarzają się nazbyt często, niewiele osób ma odwagę stawić im czoła i starać się zrozumieć ich znaczenie. Dla bohatera jednak wszystko jest oczywiste – Kevin jest mesjaszem, a duchowny musi zrobić wszystko, by uratować go oraz cały świat od zagłady. Tym większe zdziwienie, gdy okaże się, że starcie ze samym Stwórcą czeka go wcześniej niż się spodziewał. Jedynym sposobem, by nie popaść w nieznośny patos i bezczelną przesadę jest zdystansowanie się do historii ukazanej w It’s a Matt, Matt, Matt World. Sam proces tworzenia odcinka okazał się być jednym wielkim żartem, skleconym z wielu pourywanych szalonych pomysłów – bomba atomowa, śmierć „Boga”, lew o nieskończonej potencji i kartka z „najczęściej zadawanymi pytaniami” to dowolne tropy, które składają się na jeden z najdziwniejszych odcinków Pozostawionych. Sam tytuł, przewrotny i nawiązujący do popularnego filmu z lat 60. symbolizuje ten świat, który stoi na krawędzi szaleństwa. Łódź na moment staje się ekwiwalentem całego świata, który popada w coraz większą dekadencję. I to w tej przestrzeni przyjdzie Mattowi skonfrontować się z jedyną osobą, która wydaje się go rozumieć. To wybitne starcie, pełne okrutnej ironii, idealnie podsumowuje drogę bohatera, jego motywacje i poświęcenia, których się podjął. Idealnie też ukazuje jego dogłębną potrzebę odpowiedzi i nie różni się on w tym od innych bohaterów – Kevina, Nory, Johna – którzy w swój własny sposób próbują trzymać się czegoś, co pozwoliłoby zachować resztki rozsądku. W wypadku Matta jest to wiara, a starcie z Bogiem jest tak naprawdę starciem z samym sobą, jego próbą, jego poświęceniem. Co więc się stanie, gdy to sługa wygra konfrontacje z Panem, obnaży jego słabości, sprzeczne przekonania i pozorną tylko troskę? Co się stanie, gdy Matt, tak bardzo wierzący w siłę oddania i wynagrodzenia za swoje poświęcenie, w końcu pogodzi się ze swoim losem? It’s a Matt, Matt, Matt World  w końcówce zaserwował nam znacznie więcej pytań niż odpowiedzi, choć jak zwykle, w duchu Pozostawionych, zostały one zbyte mroczną, dekadencką ironią. I tylko jedna magiczna rzecz tak naprawdę nas spotkała. Podobno nikt nie powiedział Christopherowi Ecclestonowi, by w ostatnich sekundach odcinka spojrzał on prosto w obiektyw kamery, co stworzyło przecież jeden z najbardziej elektryzujących obrazów w historii tego serialu. Jeśli to nie jest cud, to nie wiem, co nim jest.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj