Czwarty, jak i piąty odcinek pierwszego sezonu Preacher są do siebie mocno zbliżone. Zaczyna brakować tu specyficznego humoru i nieco oryginalności, czyli tego, co napędzało poprzednie odcinki. Sama akcja także zaczyna być coraz bardziej hamowana przez niewnoszące zbyt wiele do fabuły prezentacje mniej istotnych postaci z teksańskiego miasteczka. Na impecie straciły także wątki dwóch ważnych bohaterów, czyli Tulip i Cassidiego. Jesse za to upaja się władzą, jaką daje mu jego moc, dążąc do przyciągnięcia do kościoła jak największej liczby osób. Co do tytułowego bohatera... Cóż, fani komiksów muszą po prostu przyzwyczaić się do serialowego Jessego, który jest zupełnie inny niż ten w oryginale. Zaczyna on coraz częściej i coraz pewniej posługiwać się swoją mocą, nawet przy sporej publiczności. Może to przyprawić mu wielu kłopotów, co widać choćby po zachowaniu Donniego, który chce wyjawić wszystkim moc kaznodziei, jednak nikt go nie słucha. Ciekawe tylko, na jak długo. Ważną sceną była ta, w której młody Custer dowiaduje się, że Genesis, które się w nim znajduje, nie jest Bogiem, jak on sam sądził. Może to zwiastować zmianę zachowania głównego bohatera, który potrafił irytować już swoją dobrocią. Dostrzec tu można także walkę dobra ze złem, która nie toczy się już tylko w jego głowie, ale także w samym Genesis. Świetnie pokazuje to końcowa scena piątego odcinka z Odinem, w której polecenie Jessego zadziałało w dość przewrotny sposób. I to właśnie Odinowi Quincannonowi poświęcone jest dużo czasu w obu odcinkach. Przedstawiany jest on jako psychodeliczny bogacz, który wolny czas uwielbia spędzać na słuchaniu odgłosów zarzynanych krów czy graniu w stare gry typu arcade. I to zdanie doskonale opisuje dziwny, momentami sprzeczny sposób ukazania tej postaci. Z jednej strony potrafi oddać mocz do walizki burmistrza, a z drugiej dość łatwo daje się przekupić Jessemu, by przyjść do kościoła. Dopiero w końcówce piątego odcinka dostajemy naprawdę ciekawy element jego wizerunku, kiedy to na swój szalony sposób służy Bogu. Trochę na ubocze zepchnięci zostali Tulip i Casssidy, którzy zresztą rozpoczynają pewną romantyczną relację, jeśli można to tak nazwać. Tulip dowiaduje się prawdy o wampirze, a ten wciąż ku swej uciesze wykorzystuje pieniądze od wysłanników z nieba. Całość jest niestety dość sztampowa i chaotyczna. Szczególnie widać to w odcinku South Will Rise Again, kiedy to odrzucona przez Custera Tulip oddaje się wampirowi z kamienną twarzą, niczym w najprostszej filmowej kliszy. No url Ciekawie za to prezentowana jest postać Gębodupy, choć bardziej wypada użyć serialowego imienia, Eugene. Świetnie przedstawiona jest niechęć społeczeństwa do syna szeryfa, co wyraźnie pokazał napis w ich mieszkaniu, by dokończył dzieła i popełnił samobójstwo. Dowiadujemy się także nieco więcej o okolicznościach jego "wypadku", w którym, jak się okazuje, ucierpiała także Tracy. Prawdopodobnie to, oprócz samego wyglądu, najbardziej odrzuca mieszkańców Anville. Cieszy ponowne pojawienie się wątku Świętego od Morderców, który ogląda się bardzo dobrze i przedstawiony jest całkiem nieźle. Drugi fragment z jego udziałem jest już może mniej klimatyczny od poprzedniego, ale przedstawia całkiem duży fragment jego opowieści. Wciąż pojawia się problem odrębności tego wątku w stosunku do reszty serialu. Domyślam się, że może to być celowy środek twórców, którzy chcą w ten sposób ukłonić się fanom komiksu. Jednak dla osób niezaznajomionych z drukowanym pierwowzorem wątek ten może wydawać się zupełnie niezrozumiały, szczególnie że oba fragmenty były oddzielone aż dwoma odcinkami. W pozostałych wątkach nie działo się zbyt dużo, choć jak w przypadku Lucy, poświęcono im całkiem dużo uwagi. I to właśnie jest największa bolączka obu odcinków. Za dużo tu "wypełniaczy", a za mało konkretów. Zabrakło także tego, co najlepsze w poprzednich odcinkach - poczucia humoru i szalonej, nietypowej akcji. Ta druga wprawdzie wystąpiła w początkowych minutach Monster Swamp i nietuzinkowym pościgu, ale to wciąż sporo mniej rozrywki niż we wcześniejszych odcinkach. W zasadzie jedynym elementem, który uległ poprawie, są potrafiące wcześniej irytować, pełne napięcia sceny. Odcinek czwarty i piąty pierwszego sezonu to z całą pewnością najgorsze odcinki w całym serialu. Kłuje tu przyhamowanie akcji i brak oryginalności, jak choćby w scenach z ojcem Jessego, gdzie relacje ojciec-syn przedstawione są w sposób strasznie schematyczny. Jeśli twórcy pójdą tą drogą, na jakąkolwiek satysfakcjonującą akcję poczekamy do końcówki sezonu, co może być gwoździem do trumny serialu. Preacher rozczarowuje, jednak wciąż da się go oglądać - szczególnie ze względu na pracę kamery i wyjątkowy klimat, a także wciąż niegasnące pragnienie, że coś wielkiego w końcu się wydarzy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj