Prime Time to debiutancki film Jakuba Piątka z Bartoszem Bielenią w roli głównej. Jego światowa premiera odbyła się na Sundance Festival 2021. Jak wypadł? Przeczytajcie naszą recenzję.
Ostatni dzień roku 1999. Koniec milenium. Zewsząd dochodzą głosy, że gdy zegar wybije północ przestaną działać komputery, samoloty zaczną spadać, wysiądzie prąd, a świat cofnie się do średniowiecza – wszystko za sprawą pluskwy milenijnej, która spowoduje spustoszenie w systemach komputerowych. Tego właśnie dnia, gdy społeczeństwo w Polsce jest wyraźnie podburzone, do telewizji wdziera się z bronią Sebastian (
Bartosz Bielenia). Chłopak bierze na zakładników prezenterkę telewizyjną (
Magdalena Popławska) i ochroniarza (
Andrzej Kłak). Żąda, by wpuszczono go na żywo na antenę, bo ma światu do przekazania ważną wiadomość. Nic go nie powstrzyma, by tego dokonać, tak bardzo jest zdesperowany. Problem polega na tym, że mało kto bierze go na tyle poważnie, by się na to zgodzić. Policja przydzielona do tej sprawy nie za bardzo jest w stanie sobie poradzić z napastnikiem. Zarówno negocjator (
Cezary Kosinski) jak i dowódca (
Dobromir Dymecki) działają chaotycznie.
Prime Time, debiut reżyserski
Jakuba Piątka, momentalnie przywodzi na myśl wydarzenia z września 2003 roku, kiedy to mężczyzna wtargnął z bronią do studia TVP. Film nie ma jednak z tą historią nic wspólnego. Wydarzenia ukazane w filmie to fikcja. Bardzo dobrze napisana fikcja. Piątek wraz z Łukaszem Czapskim w swoim tekście w znakomity sposób oddają atmosferę panującą w studio, do którego wtargnął człowiek z bronią. Widz, tak jak i reszta bohaterów dramatu, nie zna intencji terrorysty. Nic o nim nie wie. Świetnym pomysłem ze strony twórców jest nieprzedstawianie nam motywów działań Sebastiana. Tak samo jak osoby więzione w studio, możemy tylko zbierać strzępy informacji, jakie młodzieniec nam dostarcza w rozmowie z negocjatorem czy w scenie z ojcem. Piątek nie stosuje tutaj żadnych flashbacków mających na celu przedstawienie nam bohatera dramatu. On sam też nie jest wylewny w opowiadaniu swojej historii. Jest skupiony na tym, by osiągnąć cel i jeśli mu się to uda, to dowiemy się o co chodzi. Ten zabieg scenariuszowy trzyma widza w napięciu. Czym dłużej jest on utrzymywany w niewiedzy, tym bardziej rozwija się w nim ciekawość. Chce się dowiedzieć, co popchnęło Sebastiana do tak drastycznego kroku. Jakie wydarzenie w jego życiu mogło być tak tragiczne, że chce opowiedzieć o tym na wizji na żywo i to w sylwestra. Z minuty na minutę nasza ciekawość zaczyna wygrywać ze zdrowym rozsądkiem i zaczynamy kibicować bohaterowi, by dopiął swego, tylko po to, byśmy się dowiedzieli co ma do powiedzenia.
Piątkowi znakomicie udało się oddać klimat panujący w studio, chaos w reżyserce, ukazać błędy popełniane w szeregach policji, która nie wypada w tej historii nazbyt pozytywnie. Jej działania są raczej nieprzemyślane. Dowódca bardzo często podważa decyzje i metody używane przez negocjatora, co jak łatwo się domyślić wpływa negatywnie na to, co się dzieje w studio.
Prime Time ma świetny i nieoczywisty casting. Bartosz Bielenia jest niezwykle przekonujący w roli Sebastiana. Widz od razu wierzy, że terrorysta jest skłonny do wszystkiego, by tylko osiągnąć zamierzony cel. Szaleństwo jakie możemy dostrzec w jego oczach jest bardzo wiarygodne. Bielenia po raz kolejny udowadnia, że jest genialnym aktorem, który potrafi zahipnotyzować swoją grą widza, przeciągając go na swoją stronę. Nawet wtedy, gdy gra negatywną postać. Uwagę przykuwa także Andrzej Kłak nadający postaci Ochroniarza empatii. Widz nie jest w stanie go rozgryźć. Reżyser nieraz sugeruje, że jego obecność w studio nie jest przypadkowa. Zaczynamy się zastanawiać czy nie jest on przypadkiem partnerem tej zbrodni. A może po prostu po raz pierwszy czuje, że jest przez wszystkich zauważany i jego życie ma jakieś znaczenie. Również Magdalena Popławska dostarcza kolejnej świetnej kreacji. Aktorka przyzwyczaiła nas już do tego, że nie uznaje półśrodków i genialnie gra emocjami, co widzieliśmy choćby w znakomitych
53 wojnach. Tu tylko stawia finałową kropkę nad „i”. Świetnie dopełnia obraz sterroryzowanych osób w studio, które zaczynają w głowie robić rachunek sumienia i nie wypada on za dobrze.
„Prime Time”, fot. Tomasz Kaczor / Watchout Studio
Produkcja za pomocą przebitek z telewizji lokalnych znakomicie oddaje klimat końca milenium. W prawdziwych materiałach telewizyjnych widzimy Polaków wchodzących w nowy czas, opowiadających o swoich marzeniach i oczekiwaniach, bawiących się w noc sylwestrową na placach i rynkach, prezydenta Kwaśniewskiego z orędziem noworocznym oraz liczne protesty panujące na ulicach miast. To wszystko ma pokazać chaos, jaki panował wtedy w naszym kraju i to że Sebastian w swoim obłędzie nie jest osamotniony. Ludzi tak samo przestraszonych jak on były wtedy w kraju tysiące.
Wiem, że wiele osób z miejsca porówna ten film do
Zakładnika z Wall Street w reżyserii Jodie Foster, ale oprócz podobnego wydarzenia te produkcje nie mają ze sobą nic wspólnego. Piątek w swoim filmie bardziej skupia się na tym jak bardzo wszyscy dookoła nie są zainteresowani tym, co tak naprawdę wydarzyło się w życiu terrorysty, że posunął się do takiego działania. A przecież to jest klucz do rozwiązania całej zagadki. Wszyscy natomiast posuwają się do jakiś wyuczonych przestarzałych procedur, które nijak nie pasują do tego co się dzieje. Zaczynają działać po omacku, co ma dramatyczne skutki. Tylko zakładnicy walczący o swoje życie starają się zrozumieć motywy swojego oprawcy.
Prime Time to świetny debiut bardzo utalentowanego młodego reżysera, który wprowadza do naszej kinematografii trochę świeżości swoim spojrzeniem i sposobem ukazania ogranego tematu. Jestem bardzo ciekaw, jak będzie wyglądał jego kolejny projekt. Za ten bardzo mocno trzymam kciuki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h