Jest to w pewnym sensie serial wyjątkowy, bo w sposób dość urokliwy i zabawny opowiada o zwyczajnych rzeczach w klimacie lat 80. Taki jest właśnie wątek Adama i jego zauroczenia koleżanką z okolicy. Ładnie, z odpowiednią dozą komizmu pokazano tę niezręczność, gdy chłopak musi dorosnąć, by móc spróbować zbudować z dziewczyną coś poważniejszego. Śmiesznie wypada motywacja rodzeństwa, które chyba pierwszy raz w tym serialu zgadza się ze sobą. Najważniejsza jest jednak sama puenta: dojrzałość i dziecinność mogą iść w parze. Wisienkę na torcie stanowi dobrze przedstawiony gag z zawaleniem pierwszego pocałunku.
Mama Goldberg to postać, której nie da się nie lubić. W swoim fanatycznym oddaniu dzieciom jest niezwykle urokliwa i czasem naprawdę zabawna. Postać, której nic nie stanie na drodze, gdy obierze sobie odpowiedni cel. Dobrze wypada scena kradzieży zabawek oraz rozmowy z pozostałymi dziećmi, które zmotywowały Adama do karygodnych czynów. Najlepsza jednak jest manipulacja Murraya, na swój sposób bardzo komiczna.
Wydaje się, że najlepszym wątkiem jest zacieśnienie relacji Murraya z dziadkiem Goldbergiem, którzy razem udają się do ich sklepu z meblami. Trochę szaleństw, kilka dobrych gagów i sporo nostalgii związanej ze starszym Goldbergiem, który na emeryturze strasznie się nudzi. W taki dość prosty (acz wesoły) sposób twórcy budują wiarygodne relacje rodzinne. To wyróżnia The Goldbergs na tle innych familijnych sitcomów, gdyż nie jest on tak emocjonalnie płytki.
Wiemy, że The Goldbergs jest oparte na życiu swojego twórcy, co podkreślają końcowe scenki. Być może to właśnie klucz do sukcesu - niektóre z tych szalonych, głupkowatych rzeczy naprawdę się wydarzyły. Sympatyczni bohaterowie, nostalgia, klimat lat 80. i niezły humor sprawiają, że serial ogląda się całkiem przyjemnie.