Wielki powrót zalicza profesor Proton, czyli Arthur Jeffries - idol z lat dziecięcych Sheldona. To na nim (plus na relacjach Rajesha z Howardem) opiera się cały odcinek. Te niby kontrastujące, a tak naprawdę bardzo podobne kwestie poruszają ważny motyw: akceptacji, zrozumienia i przyjaźni. Przez siedem sezonów powiedziano już niemal wszystko, a jednak twórcy cały czas mają w zanadrzu kilka ciekawych pomysłów na to, jak rozwinąć bohaterów.
I tak na przykład wiemy, że Raj ma problemy. Jego rodzice najprawdopodobniej się rozwiodą, a on sam przecież do dzisiaj nie znalazł żadnej miłości. Zamiast wygadywać się najlepszym przyjaciołom, woli rozmawiać z dziewczynami. Zrozumiałe, w końcu Rajesh jest najbardziej uczuciowym z bohaterów - kobiety to rozumieją. Właśnie taki babski wieczór jest powodem, dla którego dochodzi do konfrontacji z Howardem. Na szczęście wszystko kończy się dobrze i panowie się godzą, cementując jeszcze bardziej swoją przyjaźń.
[video-browser playlist="634078" suggest=""]
Na drugim biegunie mamy Sheldona i jego idola - profesora Protona. Ich relacje oraz fakt, że w pewnym momencie także dochodzą do porozumienia, jest niezwykle budujący - nie tylko w kontekście dalszych odcinków, ale przede wszystkim charakteru samego Coopera. Zdaje się, że zaczyna pewne rzeczy rozumieć, a jego postać ewoluuje (przykładowo: zdaje sobie sprawę, że jest denerwujący). Duży krok naprzód. W momencie, gdy stara się na swój specyficzny sposób uzyskać poparcie Leonarda i profesora Protona, robi nam się żal jego charakteru. To, że jest aspołeczny i niemal pozbawiony empatii, nie zmienia faktu, iż ma prawo być lubiany i akceptowany. I tutaj dochodzi do dobrego zakończenia.
Siódmy odcinek Teorii wielkiego podrywu trzyma wysoki poziom. Są momenty zabawne, takie, które potrafią na swój urokliwy sposób wzruszyć oraz jest cały czas ten sam irytujący Sheldon Cooper. Ocena poszłaby wyżej, ale jest ona zarezerwowana dla przełomowych odcinków, a takich jak ten mieliśmy już sporo. Ot, kolejny tydzień wśród naszych nerdów.