Alan Moore po raz kolejny udowadnia, że jest twórcą wybitnym, jeśli nie jednym z najważniejszych we współczesnej sztuce. Jego powieści graficzne od lat zmuszają do myślenia i kwestionują funkcjonujące systemy społeczne i polityczne. Alan Moore trafia również w punkt w dekonstrukcji ludzkiej psychiki. Autor uwielbia budzić drzemiące w nas demony i ukazywać je w świetle dnia. Dzięki swojej renomie posiada całkowitą wolność artystyczną, co pozwala mu stosować odważne i niepopularne rozwiązania na płaszczyźnie sztuki. Taki jest właśnie Providence – opowieść, w której pisarz bierze się za bary, nie tylko z twórczością H.P. Lovecrafta, a również z samą jego osobą. W trzecim tomie, na kartach komiksu pojawia się wielki autor, który okazuje się kluczową postacią dla całej fabuły. Nasz bohater, Robert Black przybywa do Providence, gdzie po raz pierwszy zdaje sobie sprawę, iż jest częścią przerażającego planu Wielkich Przedwiecznych. Herold tego, co ma nadejść, przynosi swoje historie odkupicielowi, który przekłada je na papier. H.P. Lovecraft ożywia to, co do tej pory majaczyło na granicy snu i jawy. Dzięki jego twórczości Yog-Sothoth, Shub-Niggurath, Nyarlathotep i pozostali zagnieżdżają się w świadomości kolejnych pokoleń. Wkrótce rzeczywistość zaczyna mieszać się z fikcją, a sny przejmują połacie zarezerwowane do tej pory dla realnego świata. Gdy na scenę wkraczają bohaterowie komiksów Neonomicon i Podwórze, historia się dopełnia. Na świat przychodzi Cthulhu i istniejący przez wieki stan rzeczy traci na znaczeniu. Mitologia Lovecrafta przestaje być jedynie literacką fikcją. Dzięki swojej sile oddziaływania na ludzką świadomość budzi się do życia.
fot. Egmont
Trzeci tom Providence domyka całą historię w sposób, który usatysfakcjonuje każdego miłośnika twórczości HPL. Mamy tu do czynienia z hołdem dla autora, jednak pozbawionym chwalebnych peanów i kolorowych laurek. Co więcej, Moore jasno i dobitnie daje nam do zrozumienia, że nie można oddzielić artysty od jego dzieła. Wynikiem tego, Lovecraft wkracza na scenę jako postać dziwaczna, pełna lęków i niepokojących naleciałości. Moore sugeruje, że słynny autor pod płaszczykiem ogłady i wyniosłości skrywał zaburzenia, aberracje i być może nawet perwersje. W swojej twórczości HPL unikał jak ognia tematów związanych z seksualnością i erotyzmem. Providence Moore’a jest nimi przesiąknięty. Główny bohater, Robert Black to zdeklarowany homoseksualista, a symboliczny moment, w którym Nyarlathotep oferuje mu ukojenie i spełnienie, nie pozostawia wątpliwości, co do esencji dzieła Moore’a. Czy stanowi ona aluzję do pozornej aseksualności Lovecrafta? Moore jest jednym z największych znawców i badaczy zarówno historii, jak i twórczości pisarza z Providence. Być może, na podstawie zebranych informacji wysnuł wnioski, które później ubrał w poetycką formę w swoim komiksie. Finałowa część Providence (szczególnie w końcówce) już nie ukrywa w cieniu pradawnego zła. Nie kokietuje nas nieczytelnymi wizjami, nie nakreśla zarysu, czegoś ukrytego we mgle. Mitologia Cthulhu objawia nam się w całej okazałości, pokazując potęgę tego, co stworzył Lovecraft. Alan Moore w finezyjny sposób łączy Providence ze swoimi wcześniejszymi komiksami, z miejscem akcji w świecie wykreowanym przez HPL. Po tym, gdy rola Roberta Blacka się kończy, przenosimy się do współczesności, gdzie jesteśmy świadkami dopełnienia się tego, co rozpoczął w 1919 roku młody dziennikarz. Zmienia się więc narracja. Długie rozmowy eksplorujące twórczość Lovecrafta ustępują miejsca przebudzaniom wykreowanych przez niego koszmarów. Dostajemy kilka sugestywnych ilustracji ukazujących zło w swojej prawdziwej formie. To, co Robert Black widział, w najgorszym wypadku jako osobliwość, nam dane jest zobaczyć w pełnej krasie. Po raz kolejny – jest to bardzo satysfakcjonujące dla każdego fana H.P. Lovecrafta.
Źródło: Świat Komiksu
Providence III odkrywa też przed nami przesłanie, które Alan Moore chciał zawrzeć w swoim dziele. Nie chodziło bowiem jedynie o hołd dla HPL, a pokazanie siły, jaką ma opowieść. Historie przekazywane z pokolenia na pokolenie zakorzeniają się w ludzkiej świadomości, a następnie ugruntowują się i owocują niesamowitymi rzeczami. Providence Moore’a jest najwspanialszym owocem tzw. mitologii Cthulhu. Dzięki twórczemu podejściu i talentowi autora udało się skomponować coś, co działa zarówno na płaszczyźnie fabularnej, jak i w kontekście historiografii sztuki współczesnej. Providence w czytelny sposób pokazuje wpływ twórczości Lovecrafta na horrory naszych czasów. W raptularzu Robert Black notuje swoje dywagacje na temat konwencji grozy, ale my nie mamy wątpliwości, że czytamy przemyślenia samego Moore’a. Zagrożenie, które staje przed bohaterami dzieł literackich bądź filmowych musi być czymś, wobec czego okażą się oni bezradni. Jednym ratunkiem przed nim może być tylko ucieczka w niepoczytalność. Najbardziej przerażające jest przecież to, czego nie uda się pojąć siłą umysłu. Coś, wobec czego nasze poznanie pozostaje bezradne. W Providence ta myśl wybrzmiewa z olbrzymią siłą, zwłaszcza że wielokrotnie na kartkach komiksu, Moore sugeruje, że takowe potwory kryją się również w nas samych. I to jest właściwe dopełnienie mitologii Cthulhu. Coś, co H.P. Lovecraft celowo lub niezamierzenie przemilczał.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj