Niecałe pół roku po premierze Ekspozycji Remigiusz Mróz serwuje czytelnikom Przewieszenie, czyli część drugą trylogii z komisarzem Wiktorem Forstem w roli głównej. Fani zapewne się cieszą, bo po zakończonej świetnym cliffhangerem Ekspozycji nie mogli się doczekać ciągu dalszego, ale czy szybkość pisania przekłada się w tym wypadku także na jego jakość?
Po dramatycznych wydarzeniach, które miały miejsce w Ekspozycji, komisarzowi Forstowi nie dane jest odpocząć, bo nowe problemy zazębiają się ze starymi. W górach dochodzi do serii wypadków i chociaż początkowo wszystko wydaje się tylko zbiegiem niefortunnych wydarzeń, szybko okazuje się, że prawda jest zupełnie inna – ktoś z premedytacją morduje turystów na szlakach. Media okrzykują mordercę Bestią z Giewontu. Rusza zakrojone na szeroką skalę śledztwo, do którego włączony zostaje również Wiktor Forst. Z czasem komisarz odkrywa, że morderstwa w górach połączone są ze sprawą, nad którą pracował z Olgą Szrebską, a prawdziwym celem mordercy jest prawdopodobnie on sam.
Na początek muszę przyznać, że jestem trochę rozczarowana. Do tej pory Remigiusz Mróz dostarczał mi książki, które pochłaniałam w jeden wieczór. Tym razem było jednak inaczej. Przewieszenie, chociaż pod wieloma względami podobne do poprzednich powieści Mroza, czyta się dużo trudniej i wolniej. Brakuje tej książce lekkości i wartkości, która przy innych jego powieściach sprawiała, że nie można ich było odłożyć aż do samego końca. Zapewne wpływ ma na to fakt, że i w samej opowieści robi się dużo mroczniej niż poprzednio. Pierwsza część, chociaż nie brakowało w niej elementów jeżących włosy na głowie, była głównie opowieścią o serii szalonych wypadków, przenoszącą bohaterów co i rusz na nowe nieznane tereny. Tym razem sytuacja zaczyna się robić bardziej poważna i chociaż nadal sporo jest pościgów i bijatyk, to wszystko to jakoś mniej wciąga, a bardziej przygnębia i przytłacza.
Remigiusz Mróz w swoich poprzednich książkach udowodnił, że potrafi tworzyć postacie charakterystyczne, ciekawe i zapadające w pamięć nawet po zakończeniu lektury. I o ile po przeczytaniu Ekspozycja uważałam, że Wiktor Forst jest waśnie jedną z takich postaci, to niestety Przewieszenie tego nie potwierdza. Główny bohater to tutaj zupełnie inny człowiek – bez towarzyszącej mu Olgi Szrebskiej stracił wiele ze swojego uroku.
Dodatkowo obsadzenie w roli jego towarzysza inspektora Osicy nie sprawdza się najlepiej. Poza raz kolejny Mróz chciał stworzyć duet osób, które pozornie się nie lubią, a tak naprawdę szanują i potrafią ze sobą współpracować. Po raz kolejny też podjął próbę osadzenia ich relacji na zasadzie nieustannych wzajemnych przepychanek. O ile świetnie sprawdza się to w przypadku Chyłki i Kordiana lub Forsta i Szrebskiej, to już w przypadku Frosta i Osicy niestety się nie udało. Cięta riposta Osicy i Forsta praktycznie nie istnieje, ich słowne przepychanki nie zawstydziłyby nawet dzieci w piaskownicy. Autor odebrał tym samym książce jeden z jej poważnych atutów. Do tej pory można było liczyć na to, że jeśli sama intryga w którymś miejscu trochę kuleje, to osobowość postaci w nią uwikłanych przyćmiewa ten problem.
Bo niestety nie można nie zauważyć, że i z samą intrygą jest coś nie tak. Właściwie może nie tyle z intrygą, co z motywacją i działaniami bohaterów. Forst znów działa w irracjonalny, lekko szalony i często niezrozumiały sposób. W Ekspozycja można to było tłumaczyć natłokiem wydarzeń, jakie miały miejsce – działo się dużo i szybko, więc bohaterowie nie mieli czasu na myślenie, musieli działać, dlatego też czasem te ich działania zakrawały na irracjonalność. Teraz tempo opowieści jest zupełnie inne, a szalone zachowanie bohaterów pozostało jednak takie samo.
Nie mogę oprzeć się wrażaniu, że gdyby tak rozłożyć tę historię na czynniki pierwsze, zupełnie straciłaby ona sens. To dla mnie kolejne rozczarowanie, bo do tej pory intrygi tworzone przez Remigiusza Mroza były dopracowane w najmniejszych szczegółach, więc nawet jeśli od czasu do czasu coś wydawało się odrealnione lub nieprawdopodobne, to ostatecznie trudno było się do czegoś konkretnie przyczepić, bo w tym szaleństwie była jakaś metoda. Tutaj tego bardzo brakuje.
Przewieszenie nie jest jednak książką tak całkowicie nieudaną. Nadal ma ona ten typowy dla powieści Remigiusza Mroza klimat, który sprawia, że nawet jeśli od czasu do czasu coś się nie klei, to czytamy dalej, bo wiemy, że na końcu wydarzy się coś, co wbije nas w fotel. W tej kwestii nie zawodzi. Jedno trzeba Mrozowi przyznać – jest mistrzem w tworzeniu zakończeń, które zmuszają czytelnika do sięgnięcia po kolejną książkę. Bo nawet jeśli w Przewieszeniu jest wiele rzeczy, które mi się nie podobały, to ostatnie dwie strony sprawiają, że na pewno sięgnę po kontynuację.
Fajnym zabiegiem jest też prowadzenie narracji z kilku perspektyw, dzięki czemu mamy okazję od czasu do czasu znaleźć się w umyśle głównego złoczyńcy. Takie wycieczki są zawsze interesujące, a Mrozowi udaje się wykreować Iwo Eliasza na postać tajemniczą i intrygującą. Co ciekawe, pokazywanie sytuacji oczami Bestii z Giewontu nie przybliża nas do rozwiązania zagadki, a jedynie jeszcze bardziej ją komplikuje. Po raz kolejny to, co nam się wydaje, a to, co dzieje się naprawdę, to dwie zupełnie inne rzeczy. Dzięki temu Przewieszenie, chociaż czasami trochę zbyt odrealnione, ani przez chwilę nie jest nudne.
Remigiusz Mróz swoimi poprzednimi książkami zawiesił sobie u mnie bardzo wysoko poprzeczkę i tym razem chyba się o nią wywrócił, bo chociaż w gruncie rzeczy Przewieszenie to nie najgorszy kryminał, to brakuje mu dopracowania pod względem intrygi i motywacji bohaterów, jakim charakteryzowały się poprzednie książki tego autora.