Bloom Peters jeszcze do niedawna była normalną nastolatką – do niedawna, gdyż odkryła, że ma magiczne moce, a dokładniej, iż włada magią ognia. Z tego powodu Bloom wyrusza do szkoły dla wróżek i specjalistów, Alfei, znajdującej się w innym świecie. Tam pozna, czym jest przyjaźń, miłość, zagrożenie, magia… Jak pisałam w niedawnym artykule na temat rebootu animacji mojego dzieciństwa, miałam swoje obawy – jednak starałam się zachować trzeźwe spojrzenie na ten serial i dać mu szansę. Z takim podejściem odpaliłam pierwszy odcinek  – z nadzieją, że choć będzie to zupełnie inne, to nie będzie złe. I niestety, trochę się zawiodłam. Nie oznacza to, że jest to okropny serial, tak jak Przeklęta. Bliżej mu do Tiny Pretty Things, który osobiście oceniam jako, cóż, ogroooomne guilty pleasure, z mnóstwem bardzo toksycznych wątków. Więc jeśli odejmiecie trochę od wspomnianej toksyczności (na szczęście Przeznaczenie: Saga Winx nie idzie w aż takie rejony) i dodacie odrobinę (ale serio, tylko odrobinę!) magii, to wyjdzie wam właśnie dziś recenzowana przeze mnie produkcja. I trochę szkoda, bo animacja, choć kolorowa i głupiutka, miała potencjał – jasne, nie mówię, że trzeba było nasze wróżki przywdziać w brokatowe ubrania, ale sam pomysł był naprawdę fajny do rozwinięcia. Inne światy, zupełnie inna technologia, problemy, z którymi można było się utożsamiać – naprawdę, twórcy mieli dobry materiał źródłowy na wyciągnięcie ręki. Jednak zdecydowali się go odrzucić, tworząc coś zupełnie nowego, i jedynie niuansami nawiązywać do Klubu Winx. Ich prawo, oczywiście. Nie mówię też, że to jest zła decyzja – weźmy na przykład Pamiętniki wampirów, serial o wiele lepszy niż książki, bo właśnie wziął tylko postaci i główny wątek, robiąc wszystko od nowa. Tylko niestety, tutaj to nie działa. Mam wrażenie, że produkcje dla młodzieży od jakiegoś czasu skręcają w złym kierunku, a ich przygody coraz gorzej wyglądają, gdy pamiętamy, że bohaterowie mają szesnaście lat. I tak tu jest w tym przypadku. Co gorsza, producenci z Hollywood mają ostatnio dwa zamysły – serial musi być „edgy” (wybaczcie, nie wiem jak to lepiej określić), a jeśli głównymi bohaterami są kobiety, to oczywiście musi być również feministyczny. Teoretycznie – nie ma w tym nic złego. Praktycznie – szkoda, że „mroczność” serialu nie polega na zgłębieniu ciężkich przeżyciach postaci, a feminizm na pokazaniu grupy wspierających się kobiet. Po co tak sobie utrudniać? Łatwiej kazać bohaterom mocno przeklinać i mówić o pieprzeniu się czy mansplainingu, niż się wysilić. W ten sposób co chwila słyszymy, że postacie mówią mocno o seksie czy widzimy kobiety pokazujące swoją siłę nad mężczyznami. Widz,  zamiast przeżywać to,co się dzieje na ekranie, zaczyna przewracać oczami i myśleć w głowie, Tak, panie producencie, rozumiem, serial jest ostry i feministyczny. Tylko że tego wcale nie czuć. Spójrzmy chociażby na ten „feministyczny” wydźwięk. W animacji mieliśmy grupę przyjaciółek, które się zaprzyjaźniły i wspierały przez różne przygody. Jasne, były między nimi różne zatargi, rywalizacja, ale – koniec końców mogły na siebie liczyć. Tutaj, w serialu, oczywiście wszystko musi się zacząć od wzajemnej niechęci. I co gorsza – rozbić największą przyjaźń Klubu Winx, czyli Stellę i Bloom. Najlepsze przyjaciółki w kreskówce, w serialu okazują się – a jakże! – rywalkami o chłopaka. Co gorsza, Stella nie martwi się wcale o to, że jej czyny mogły zagrozić życiu Bloom, totalnie psując tę bohaterkę. Cudownie, że teoretycznie feministyczny serial pokazuje, że pewna siebie blondynka, która jest znana w szkole, musi być główną suką, jak w każdej innej stereotypowej produkcji. Jasne, pod koniec to naprawia, jednak nadal nie umiem zrozumieć, po co ten cały wątek, poza pójściem na łatwiznę w tworzeniu postaci. Również cała przyjaźń reszty dziewczyn wydaje się znikąd – jednego dnia są sobie obce i niechętne, by następnego być najlepszymi przyjaciółkami. Szkoda tylko, że widz w ogóle nie widział, aby ta przemiana naszła na ekranie. I jasne, można uznać, że serial skupiający się na sile przyjaźni kilku nastolatek korzysta z magii ekranu i ucina pokazanie całego tworzenia się tej przyjaźni, ale… to nie ma sensu? Jednak ta magia telewizji – to jedyne czary, których uświadczymy. Jak na serial o wróżkach, z magią mamy naprawdę mało do czynienia – z nadnaturalnych istot poznajemy jedynie Spalonych. Z magii – nasze wróżki co prawda co jakiś czas używają swoich mocy, jednak nie jest to jakieś różnorodne. Musie co jakiś czas zaświecą się oczy, Beatrix strzeli piorunami, Bloom macha miotaczami ognia. I tyle. Jak na serial na podstawie animacji, gdzie magia miała swoje ewolucje, a dziewczyny z każdym sezonem zdobywały nowe zdolności – to trochę mało. Rozumiem jednak, że mogło to wynikać z racji małego budżetu. Dlatego na tę magię nie narzekałabym, gdyby… no właśnie, świat przedstawiony był odrobinę ciekawszy.  Przecież nie trzeba od razu pokazywać magii, by trochę opowiedzieć o tym, co,  gdzie i czemu jesteśmy. Tutaj tego zupełnie nie ma. Wiemy, że jest świat pierwotny, czyli nasza Ziemia, i inny świat, gdzie jest Alfea. I z jakiegoś powodu wszyscy interesują się pierwotnym światem i wiedzą o nim wszystko. Serio, cały pilot to przerzucanie się nawiązaniami z naszego świata. Co lepsze, w innym świecie korzysta się z Instagrama czy Facebooka. Dlaczego? W jaki sposób jest to możliwe? Nigdy się nie dowiemy. Miałam wrażenie, że po prostu scenarzyści stwierdzili, że po pierwsze – komunikacja przez Insta nie nadszarpie budżetu, jak jakieś „magiczne kontakty”, a po drugie – że żaden nastolatek nie obejrzy serialu, w którym nie będzie komórki. O dziwo, w Chilling Adventures of Sabrina dali radę, ale mogli o tej produkcji nie słyszeć – w końcu jest tylko z tej samej platformy streamingowej i gra w obu serialach ta sama aktorka… Jednak już bez złośliwości, bo większość recenzji zajmuje moje narzekanie. Są również pozytywne aspekty. Tak jak gra aktorek, które są naturalne i dobrze sobie radzą przed kamerą. Szkoda tylko, że ich wysiłki są czasem niszczone przez to, jak mają napisane postaci. Weźmy na przykład Terrę – choć sama aktorka gra bardzo dobrze, jej postać jest nie do zniesienia, mimo że powinno być wręcz przeciwnie. Niestety, w tym serialu łatwiej polubić prawie-główną złą Beatrix niż pozytywne bohaterki… Podoba mi się również to, jak scenarzyści chcieli zrobić wszystko, aby produkcja nie była czarno-biała. Był to dobry zamysł, niemożliwy w kreskówce dla dzieci. Tylko przekombinowali, przez co w ostatnim odcinku trudno stwierdzić czy w końcu dobrze, że zabito tamtych ludzi z Aster Dell czy nie. Co gorsza, mam wrażenie, że trochę się tego niuansowania sami przestraszyli – dlatego szybko się wycofali, tworząc scenę, jak Rosalind bez problemu zabiła Farrah. Przeznaczenie:Saga Winx ma niby tylko sześć odcinków, a spokojnie mogłaby mieć jeszcze mniej. Scenarzyści, mając fantastyczne pomysły na zwroty akcji, boją się je pokazywać, przez co najwięcej dzieje się w ostatnim odcinku. Aby do niego dojść, musimy przejść przez pozostałe pięć, gdzie niestety, niewiele się dzieje. Szkoda, bo mam wrażenie, że zmarnowali potencjał. Nie jest to zły serial – na pewno można go obejrzeć, jeśli się szuka jakiegoś guilty pleasure (zwłaszcza, że muzyka na przykład jest bardzo dobrze dobrana), tylko nie warto skupiać się zbytnio na tym, co jest na ekranie. Dla fanów Klubu Winx na pewno nie polecam. Chyba że są w stanie traktować produkcję jako osobny byt, który nadal nie jest jakiejś świetnej jakości, ale jest w porządku. Jako interpretacja animacji, serial przegrywa i najchętniej dałabym mu 3. Jednakże, patrząc na niego jako na osobą produkcję – zwyczajnie średnią, ale do obejrzenia serię o nastolatkach, oceniłabym na 5. Także już ocenę końcową sami rozumiecie.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj