Przybysze to historia dwójki policjantów, Larsa (Nicolai Cleve Broch) i Alfhildr (Krista Kosonen), którzy rozwiązując sprawę zabójstwa, natrafiają na trop większej intrygi, mającej związek z podróżnikami w czasie. Bo Norwegia, jak i reszta świata, to teraz multikulturowe, multitemporalne społeczeństwo łączące ze sobą ludzi z ery kamienia, wikingów, z XIX wieku oraz współczesności. Nikt nie wie, jak oraz przez co trafia do naszych czasów, ale akcja serialu ma miejsce w czasach, kiedy ludziom udało się w jakimś stopniu zaaklimatyzować. Serial przez sześć odcinków poruszał zróżnicowane problemy poszczególnych przedstawicieli tych wszystkich kultur, ukazując skomplikowanie ich psychiki oraz sytuacji. Nie dało się obejść bez humorystycznych scen nieoszczędzających starych wierzeń czy postępu nauki. Mogliśmy patrzeć, jak formuje się i rozwija nowe społeczeństwo, dostrzegając w nim analogie do współczesnej Norwegii czy pozostałych krajów Europy. Niemniej cały ten obraz nowego świata jest niczym mignięcie flesza, bo większą uwagę poświęcono kliszowym i nieciekawym pomysłom oraz wątkom.
Nie da się zaprzeczyć, że twórcy mają pomysł na to, o czym ma być fabuła serialu oraz że rozplanowali sobie ciąg przyczynowo skutkowy prowadzący do rozwiązania zainicjowanej intrygi. Wszystko chodzi jak w zegarku, postaci mkną jak domino, upadek po upadku, by odkryć pełny obraz kondycji swojego świata. Problem w tym, że ilość informacji podawanych na odcinek jest tak rozdrobniona, a przy okazji pełni tak istotną rolę dla postępu historii, że ma się wrażenie, iż perypetie głównych bohaterów są tu jedynie powierzchownym zapychaczem. W efekcie otrzymujemy rozwodnioną zupę. A mamy bardzo dobre składniki.
W ostatnim odcinku wszystko to staje się bardzo widoczne, ponieważ sposób kończenia pewnych wątków jest bardzo niechlujny lub banalny. Przedostatni odcinek pierwszego sezonu dawał nadzieję na emocjonujące rozwiązanie konfliktów, tymczasem scenariusz daleki jest od tego typu scen. Konfrontacje między bohaterami eskalują w puste dialogi, które prowadzą donikąd, bo nawet nieszczególnie rozwijają postaci. Twórcy postanowili dać nam dwa mocne punkty zwrotne, z których jeden dotyczący Larsa, dla polepszenia dramaturgii, mógł zostać wprowadzony znacznie wcześniej (wówczas przejąłby nas bardziej), a drugi dotyczący Alfhildr wygląda desperacko i przypadkowo. Pomijając już, że sposób, w jaki zakończono jeden wątek, jest wyrazem braku szacunku do widza oraz braku dobrego smaku.
Tajemnica portali czasowych jest bliższa rozwiązania, ale dalej pozostaje przynętą dla chętnych czekać na drugi sezon serialu. Aby poznać prawdę na temat występujących podróży w czasie, Lars i Alfhildr będą musieli najpierw uporać się ze swoim życiem, aby móc zdrowo funkcjonować i przy okazji nie dać się zabić. Tak jak przewidywałem na początku, ich wspólny wątek idzie ku słodkiemu romansowi, ale na szczęście relacja tych dwojga rozwija się powoli, pozwalając im odnajdywać w sobie wsparcie i uczucie do siebie w obliczu problemów, jakie ich spotykają.
Ostatni odcinek pierwszego sezonu Przybyszów zaczął się konkretnie i bardzo obiecująco, a zakończył słodko-gorzko, z resztkami po niezdarnie poprowadzonych wydarzeniach. Serial nie reprezentuje wyżyn produkcji telewizyjnych, ale nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Konsekwentnie od czasu do czasu rzuca jakiś dowcip, ckliwą scenę, z wystarczającym zaangażowaniem prowadzi wątki bohaterów, aby pchnęły historię do przodu, a momentami nawet zaskakuje. Przybysze pozostają średnią, porządnie zrealizowaną produkcją, której nieznajomość nie wpłynie na nasze życie, ale obejrzenie będzie mogło umilić czas.