Obywatel roku ujrzał światło dzienne w 2014 roku i dziś cieszy się bardzo dobrymi recenzjami – produkcja jest doceniana za swoją świeżość, wciągający mroczny klimat, świetną grę aktorską i udane połączenie grozy z czarną komedią – słowem: jest filmem, który z pewnością warto obejrzeć. Swoim stylem porównywana do Coenowskich dreszczowców, norweska produkcja wyszła spod ręki Hansa Pettera Molanda, który otrzymał za nią nominację do paru istotnych festiwalowych statuetek. Po kilku latach od premiery, ten sam reżyser wpadł na pomysł nakręcenia swojego filmu od nowa, tym razem przy udziale brytyjsko-amerykańskiej obsady – tak oto narodził się Przykładny obywatel, film, którego nie da się nazwać inaczej aniżeli słabą zrzynką ze swojego pierwowzoru. Niestety (albo stety), ja widziałam już skandynawską produkcję, w związku z czym moja ocena tegorocznego filmu nie będzie wolna od porównań – sądzę, że warto zasygnalizować ten fakt już na początku tekstu. Zacznijmy jednak od zarysu fabuły, który nieobeznanych z tematem może zaintrygować – głównym bohaterem jest Nels Coxman, poczciwy kierowca pługa śnieżnego i zarazem bohater swojej małej społeczności, który codziennie odśnieża drogi przejazdowe ku radości sąsiadów. Pewnego dnia życie mężczyzny zostaje wywrócone do góry nogami, gdy dowiaduje się o śmierci swojego jedynego syna – jak wykazuje autopsja, chłopak zmarł w wyniku przedawkowania narkotyków, jednak ojciec nie przyjmuje tego do wiadomości. Podejrzewając okrutny spisek, zamierza sam wytropić sprawców mordu i wymierzyć im sprawiedliwość. Fabuła produkcji jest tak naprawdę kalką Obywatela roku – w ciągu blisko dwóch godzin trwania filmu, nowe (lub przynajmniej znacznie zmienione) sceny można policzyć na palcach jednej ręki. Bohaterowie zachowują się dokładnie tak samo jak w pierwowzorze i często używają dokładnie tych samych zdań podczas wypowiedzi. Nawet wersja techniczna nie prezentuje niczego świeżego - zabiegi montażowe, ujęcia przestrzeni czy przerywniki w formie nekrologów na ekranie to to samo, co stosowano w filmie z 2014 roku. Chcąc zachować groteskowość poprzedniej produkcji, twórcy i tym razem zdecydowali się wprowadzić do fabuły elementy komediowe, co jednak nie wyszło im zbyt dobrze - prawdopodobnie przez wybór siermiężnych gagów zamiast mrocznego czarnego humoru. Mamy tu do czynienia z nieśmiesznymi scenami, które zupełnie do fabuły nie pasują (wystarczy przywołać podnoszenie nieboszczyka w prosektorium, gdzie w ciągu kilku długich minut bohaterowie stoją i wsłuchują się w piszczenie mechanizmu podnośnika czy też spontaniczne Barbie Girl w taksówce, podczas którego bohaterowie muszą zachować kamienne twarze – chwyty naprawdę tanie, oklepane i nagminnie wykorzystywane w kinie). Ponadto, w porównaniu do pierwowzoru, tutaj znacznie gorzej wypadają efekty specjalne, które momentami aż za bardzo widać. W scenach z wodospadem czy panoramą miasta w oddali CGI bije po oczach, co wywołuje dodatkowy zgrzyt u odbiorcy. W nowym filmie rolę Stellana Skarsgarda przejmuje Liam Neeson. To już kolejna z rzędu produkcja, w której aktor wciela się w niezniszczalnego twardziela o dobrym sercu; człowieka, który wybrnie z każdej opresji tłukąc zbirów na kwaśne jabłko (nieważne, że nigdy nie był w tym celu szkolony) oraz mistrza planowania strategicznego i kamuflażu w jednym – tak, wszystkie te określenia odnoszą się do – przypominam - szarego obywatela, kierowcy pługa śnieżnego, który toczy swoje powolne życie w sennym miasteczku. Postać wykreowana przez Neesona zupełnie nie przekonuje. Pal sześć, że czerpie z bohatera Skarsgarda i tak naprawdę powiela jego zachowania – w nowej wersji działania bohatera są aż nadto naciągane i trudno dać im wiarę. Sama do końca nie wiem, z czego to wynika – podczas gdy Nils Skarsgarda mógł wzbudzać w nas sympatię, zrozumienie i wywoływać pewne poczucie autentyczności, Nels Neesona sprawia wrażenie bohatera fikcyjnego, którego działania w żaden sposób nie są dla nas przekonujące. Być może ma to związek z emploi Brytyjczyka, które po brzegi wypchane jest takimi samymi kreacjami – w pewnym momencie przestajemy widzieć na ekranie Nelsa, a zaczynamy po prostu Liama Neesona, który sprawia wrażenie, jakby grał w kółko samego siebie. Co z tego wynika – główny bohater nie wzbudza większych emocji, a jego działania i zaangażowanie w sprawę śmierci syna (swoją drogą nie widać po nim absolutnie żadnej żałoby) po prostu przestają na pewnym etapie obchodzić. Z resztą – cała rodzina Coxmanów wydaje się kartonowa: Laura Dern w roli żony Nelsa pojawia się na ekranie dosłownie na chwilę by zapalić jointa i zapłakać w prosektorium, po czym znika, zostawiając po sobie wiele niewyjaśnionych pytań (na czele z: "jaki jest sens wprowadzenia tej postaci do fabuły?"). O pomstę do nieba woła także rola głównego antagonisty produkcji. W filmie z 2014 roku, odgrywający tę postać Pål Sverre Hagen zaproponował widzom nieobliczalnego psychopatę Hrabiego, jednak jego tegoroczny odpowiednik, Wiking, wypada naprawdę słabiutko. Tom Bateman robi co może by wypaść podobnie do Norwega, ale – niestety – nie dorasta mu do pięt. Aktor zwyczajnie nie pasuje do roli antagonisty – jego przesadzona modulacja głosem wypada nie przerażająco, a żenująco, a sama aparycja i naciągany grymas agresji na twarzy wywołują raczej uśmieszek politowania aniżeli trwogę. To casting zupełnie chybiony i jednocześnie kolejny dowód na to, że pewnych poprzeczek nie da się przeskoczyć. I dziwię się, dlaczego w ogóle ktoś zechciał próbować. Szczerze – nie mam pojęcia jaki jest powód powstania filmu Przykładny obywatel. Produkcja nie proponuje zupełnie nic świeżego i stanowi niemalże odbicie swojego poprzednika (bo jak mogłoby być inaczej, skoro za sterami siedzi dokładnie ten sam reżyser). Jeżeli film z 2014 roku jest Wam znany, polecam ominąć tę propozycję szerokim łukiem – stracicie tylko czas na wpatrywanie się w nudne i powtarzalne wydarzenia na ekranie. Jeśli natomiast obydwie historie są dla Was nowością i z jakiegoś powodu jesteście bardziej skłonni sięgnąć po wersję tegoroczną (co odradzam), możecie spodziewać się przeciętnego akcyjniaka na luźny wieczór, który tak naprawdę nie wzbudzi żadnych większych emocji - no, może poza wywołaniem dreszczyku chłodu za sprawą (fotogenicznych skądinąd) zasp śniegu. Moim zdaniem szkoda czasu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj